To zaskakujące, jak liczne są podobieństwa pomiędzy dopiero rozwijającym się konfliktem banków z klientami „o WIBOR”, a zupełnie dojrzałym już sporem o kredyty frankowe. Zaczęło się niemal identycznie – od materializacji ryzyka i pierwszych pojedynczych sporów, dużo ciekawsze jest jednak to, że na podkręcenie temperatury w obu tych konfliktach wpłynęły w największym stopniu… decyzje TSUE. Co prawda wyrok w sprawie C-471/24, dotyczący klauzul „wiborowych”, jeszcze nie zapadł, ale znana jest już opinia Rzeczniczki Generalnej, która potwierdziła to, co dla polskich konsumentów jest w tej chwili najważniejsze: zapisy odnoszące się do zmiennego oprocentowania kredytów hipotecznych mogą być przedmiotem kontroli krajowych sądów. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Wg oficjalnej narracji bankowcy uznali tę opinię za korzystną dla sektora. Nieoficjalnie wiadomo, że są przerażeni tym, co Rzeczniczka zawarła w swojej opinii. O ich desperacji i pilnej potrzebie zatrzymania nowej fali powództw świadczą mocno nietypowe ruchy w social mediach, o których piszemy pod koniec tekstu. Wpierw jednak zastanówmy się, kto po opinii RG powinien rozważyć złożenie pozwu, a kto czekać na wyrok TSUE.
Z tekstu dowiesz się:
- Co kryje się między wierszami opinii Rzecznika Generalnego TSUE dla sprawy C-471/24
- Jakie błędy popełniały banki w umowach podpisywanych przed wejściem w życie rozporządzenia BMR
- Jak sprawdzić, czy Twoja umowa z bankiem zawiera zapisy, które mogą skutkować jej unieważnieniem bądź odwiborowaniem kredytu
- W jaki sposób banki próbują przekonać opinię publiczną do własnej narracji w kwestii WIBORu?
Opinia Rzecznika Generalnego w sprawie C-471/24 podzieliła ekspertów. Co się zmieni w sytuacji złotówkowiczów po 11 września 2025 roku?
Niezwykle wyczekiwana przez polskich konsumentów opinia Rzecznika Generalnego w pierwszej sprawie „o WIBOR”, która trafiła przed oblicze TSUE, zdaje się zadowalać obie strony sporu. Jeśli sprawdzimy social media bankowców i sympatyzujących z nimi środowisk eksperckich, dowiemy się, że pogląd zaprezentowany 11 września br. przez Lailę Medinę zamyka konsumentom drogę do kwestionowania WIBORu i powiązanych z nim klauzul. Przeczytamy również, że banki spełniały wszelkie nałożone na nie obowiązki informacyjne, tak przed wejściem w życie rozporządzenia BMR, jak i po nim. Gdy z kolei prześledzimy to, co o opinii RG piszą pełnomocnicy kredytobiorców i internetowi komentatorzy wspierający stronę konsumencką, poznamy argumenty przemawiające za tym, że opinia Mediny jak najbardziej spełnia oczekiwania „wiborowców” i absolutnie nie zamyka im drogi do podważania kontrowersyjnych zapisów opartych o kluczowy wskaźnik referencyjny.
A ponieważ racji nie mogą mieć obie strony jednocześnie, trzeba się przyjrzeć temu, kto patrzy realnie na swoje szanse procesowe, a kto popada w hurraoptymizm.
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, zastanówmy się, czego po wyroku oczekiwały banki, a czego kredytobiorcy. Bankom, podobnie jak i instytucjom publicznym (które wysłały do TSUE antykonsumencką opinię w sprawie), zależało na całkowitym zablokowaniu możliwości kontrolowania klauzul zmiennego oprocentowania powiązanych z WIBORem. Jeśli jednak zagłębimy się w treść pytań zadanych przez organ odsyłający, szybko zdamy sobie sprawę, że to „chciejstwo” było od samego początku skazane na porażkę. Z bardzo prostej przyczyny – i nie chodzi wcale o hierarchię unijnych aktów prawnych czy o to, że rozporządzenie BMR, na które powołują się banki, funkcjonuje w Polsce dopiero od 2018 roku.
Naszym zdaniem sektor od początku wyszedł z błędnego założenia, że sama pozycja WIBORu jako kluczowego wskaźnika referencyjnego, wynikającego z unijnego rozporządzenia, uchroni je przed sprawdzeniem, w jaki sposób realizowane były obowiązki informacyjne związane z tą stawką, a przede wszystkim z generowanymi przez nią ryzykami. Bo tego, że WIBOR generuje potężne i niczym nieograniczone ryzyko finansowe, którego rzeczywistej skali na przestrzeni lat wykonywania umowy kredytowej nie da się przewidzieć, nie trzeba już chyba tłumaczyć. Sytuacja, w której TSUE zablokowałby możliwość poddawania zachowań banków jakiejkolwiek sądowej kontroli, tylko przez wzgląd na sam charakter wskaźnika, byłaby absolutnie kuriozalna i zupełnie niezgodna z duchem dotychczasowych orzeczeń w sprawach, których tłem były abuzywne praktyki przedsiębiorcy.
Jeżeli spojrzymy na opinię zero-jedynkowo, zrozumiemy, że zwycięstwem banków byłaby sytuacja, w której Rzecznik Generalny TSUE odpowiada tylko na pierwsze dwa pytania, na oba negatywnie, i nie ustosunkowuje się w ogóle do kwestii zawartych w pytaniu trzecim. A tak się przecież nie stało. Odpowiedź na pytania 1 i 2 jest twierdząca (dopuszcza możliwość badania klauzul zmiennego oprocentowania), dodatkowo RG Laila Medina odpowiedziała na pytanie nr 3, kładąc nacisk na konieczność jasnego i zrozumiałego poinformowania konsumenta o tym, jak nazywa się wskaźnik, o który oparto oprocentowanie, kto nim administruje i jakie mogą być skutki zmiany wartości tego wskaźnika. W następstwie uzyskania tych informacji kredytobiorca powinien mieć możliwość wyliczenia całkowitego kosztu swojego kredytu.
No dobrze, a czego po opinii RG oczekiwali konsumenci? Oczywiście zależało im, by Rzecznik nie dał się przekonać stanowisku instytucji państwowych i nie blokował sądom możliwości badania klauzul powiązanych z WIBORem. I tak też się stało.
Co robią więc banki? Ponieważ wiedzą, że opinia Rzecznika Generalnego jest dla nich niepomyślna, próbują kontrolować narrację medialną i z maniakalnym uporem powtarzają, że pogląd wyrażony przez Lailę Medinę 11 września 2025 roku jest ciosem w kancelarie reprezentujące stronę konsumencką. O tym, jakich sztuczek używają bankowcy i o uczuciu żenady, wywołanym ich nieporadnymi próbami wpłynięcia na świadomość kredytobiorców, nieco więcej napiszemy w ostatniej części tekstu.
Opinia Rzecznika Generalnego dotyczy tylko umów zawartych po wpisaniu WIBORu na listę kluczowych wskaźników?
Teraz skoncentrujmy się na faktach, czyli na tym, jak bardzo (nie)zgodne z wytycznymi Rzecznika Generalnego są pozostające w obrocie prawnym umowy kredytowe.
Zanim się do tego zabierzemy, chcemy podkreślić, że przedmiotem analizy będą wyłącznie umowy zawarte przed 2018 rokiem, a więc przed wejściem w życie rozporządzenia BMR. Takich aktywnych umów może być w Polsce ponad milion. Dlaczego należy podzielić umowy na te zawarte przed i po rozporządzeniu? Ponieważ Rzeczniczka Generalna TSUE przyznała, że informacje dotyczące wskaźnika referencyjnego bank może przekazać kredytobiorcy bezpośrednio lub pośrednio, poprzez odwołanie się do ogólnodostępnych źródeł.
Rozporządzenie BMR jest takim właśnie źródłem, a zatem kwestionowanie kredytów zawartych po 1 stycznia 2018 roku, przynajmniej na chwilę obecną, może być utrudnione. A wcześniej? Dyscyplina wiodących kredytodawców w Polsce była w tym zakresie wątpliwa, o czym dobitnie świadczą przykłady zaprezentowane we wpisach użytkownika Niefrankowski, opublikowanych na platformie X.com.
Ten znany internetowy komentator przypomina swoim obserwującym, że umowa, o którą toczy się spór w unijnej sprawie C-471/24, została zawarta w 2019 roku, w kilka miesięcy po wpisaniu stawki WIBOR na listę kluczowych wskaźników. To najprawdopodobniej właśnie z tego wynika negatywne stanowisko RG dotyczące możliwości badania zasad, na jakich ustalany jest ten wskaźnik. Zdaniem Niefrankowskiego należy więc przyjąć, że ów punkt, z którego tak bardzo cieszą się banki, będzie miał zastosowanie tylko do umów zawartych po wciągnięciu WIBORu na wspomnianą listę.
Wróćmy zatem do czasów sprzed rozporządzenia BMR. W jaki sposób banki informowały konsumentów o tym, w oparciu o jaką stawkę ustalane jest oprocentowanie ich kredytu, kto nią administruje oraz jakie następstwa wywołuje jej zastosowanie w umowie? Tu znów z pomocą przychodzi nam Niefrankowski, którzy wrzucił na X kilka bardzo obiecujących przykładów. Pierwszy z nich to umowa z portfela PKO Banku Polskiego, podpisana w sierpniu 2013 roku. Umowa wprawdzie zawiera nazwę stawki referencyjnej (WIBOR 3M), ale próżno w niej szukać informacji o administratorze wskaźnika.
Najciekawsze jest jednak to, jak PKO BP poucza kredytobiorcę o możliwości sprawdzenia stawki referencyjnej, w oparciu o którą ustalane będzie oprocentowanie kredytu. Bank odsyła konsumenta do… strony informacyjnej Reuters, która nie publikuje takich danych od dekady. Po ustaniu publikacji wskaźnika przez Reuters bank nie wskazał kredytobiorcy alternatywnego źródła informacji, pozwalającego na monitorowanie kluczowego parametru, od którego zależeć będzie przyszła wysokość płaconych przez niego rat.
Co ciekawe, PKO BP potraktował pouczenie kredytobiorcy o ryzyku zmiennej stopy procentowej w sposób niezwykle nonszalancki: nie zapoznał go między innymi z symulacją zmian w wysokości raty po wzroście wartości wskaźnika.
Kolejny przykład prezentowany przez Niefrankowskiego to umowa zawarta z Pekao, pochodząca z 2010 roku. Stawka referencyjna została nazwana poprawnie, zabrakło jednak nazwy jej administratora. Konsument nie wiedział zatem, że stawką zarządza podmiot prywatny, nieobjęty żadnym szczególnym nadzorem (było nim wówczas Stowarzyszenie ACI Polska). Dalej jest jeszcze lepiej, bo z definicji stopy procentowej wynika, że bank uśredniał wskaźnik, co jest sprzeczne z rozporządzeniem BMR. Pekao odesłał kredytobiorcę po więcej informacji na temat stopy referencyjnej na stronę bgk.com.pl, która od lat jest niedostępna pod ww. adresem. Podobnie jak w przypadku umowy pochodzącej z PKO BP, także i tutaj konsument nie został poinformowany o tym, jak może zmieniać się jego rata wraz ze wzrostem stóp procentowych.
Banki pracowały (i nadal pracują) na standardowych wzorcach umownych i należy się spodziewać, że opisywane uchybienia można znaleźć w tysiącach kontraktów pochodzących z tamtego okresu.
Chcesz podważyć swój kredyt złotowy? Sprawdź, czy w umowie znajdują się te elementy
Kredytobiorca złotowy zainteresowany podważeniem swojej umowy (lub tylko elementów odnoszących się do zmiennego oprocentowania), powinien sprawdzić dokumenty kredytowe pod kątem następujących informacji:
- tego, czy można w nich znaleźć informację o wskaźniku i stawce, w oparciu o które wyznaczane jest oprocentowanie (np. WIBOR 1M, WIBOR 3M, WIBOR 6M)
- obecności w dokumentacji danych na temat administratora wskaźnika (ACI Polska do 2017 roku, później GPW Benchmark)
- zawarcia w nich prognozy dotyczącej tego, jak może się zmieniać rata kredytu pod wpływem zmian w wartości wskaźnika referencyjnego (przy czym należy podkreślić, że samo umieszczenie takiej symulacji może być niewystarczające, jeśli nie ukazuje skutków drastycznych zmian stopy referencyjnej lub opiera się o wąskie dane historyczne, wskazujące na stabilny, niski poziom stopy).
Co zrobić, jeśli w umowie znajdziemy braki lub uchybienia? Warto ją przekazać do bezpłatnej analizy wyspecjalizowanemu prawnikowi – takiemu, który na co dzień, z sukcesami, zajmuje się obsługą spraw frankowych, w związku z czym w naturalny sposób zainteresował się problematyką hipotek na zmiennej stopie. Taki prawnik powinien działać pod własnym szyldem (a nie jako kancelaria odszkodowawcza w formie spółki z o.o.), mieć przynajmniej 7-8 lat doświadczenia w prowadzeniu spraw przeciwko bankom, dokumentować swoje dotychczasowe sukcesy, na przykład na stronie internetowej lub w social mediach.
Pod żadnym pozorem nie należy korzystać z usług handlowców czy pośredników współpracujących z korporacjami, które rzekomo są w stanie zagwarantować wygraną i zainicjować proces w zamian za zupełnie nierynkową (rzędu kilku tys. zł) opłatę wstępną. Firmy tego typu liczą na naiwność i niewiedzę swoich klientów: ponieważ nie są kancelariami adwokackimi, nie podlegają nadzorowi samorządów, powszechnie stosują więc w swoich umowach nietransparentne zapisy, także dotyczące premii za sukces. W efekcie kredytobiorca, w przypadku wygranej w sądzie, może zostać pozbawiony znacznej części zasądzonych na jego rzecz korzyści.
Banki próbują kontrolować medialną narrację po opinii Rzecznika Generalnego TSUE w sprawie C-471/24
Na koniec zostawiliśmy sobie część satyryczną, czyli to, jak banki próbują wpływać na opinię publiczną po 11 września 2025 roku. Tym razem przedstawiciele sektora, na czele ze Związkiem Banków Polskich, postanowili uwiarygodnić swój przekaz poprzez zaangażowanie w to znanych twarzy. I nie chodzi wcale o autorytety z dziedziny ekonomii, o znanych dziennikarzy branżowych czy cenionych prawników. ZBP, zarządzający stroną bankiwpolsce.pl (o której pisaliśmy kilkukrotnie przy okazji skierowanej do frankowiczów kampanii „Ugoda lepsza niż proces”), postanowił zainwestować w materiały sponsorowane publikowane na popularnych platformach, takich jak Instagram.
Możemy tam znaleźć między innymi film opublikowany na profilu znanego 28-letniego influencera, szerzej kojarzonego między innymi z materiałami lifestyle’owymi, który cierpliwie wyjaśnia swoim obserwującym (a ma ich ponad 2 miliony), iż TSUE potwierdził, że „WIBOR jest okej”. Popularny wśród młodszego pokolenia 28-latek, siedząc w pięknie zagospodarowanym przydomowym ogrodzie, tłumaczy, że branie kredytu wiąże się z oddaniem tego, co się pożyczyło. I oczywiście ma tu pełną rację, z czym z pewnością zgodzą się także kredytobiorcy sądzący się dziś o klauzule zmiennego oprocentowania. Osoby te chcą oddać bankom to, co od nich pożyczyły. Po prostu nie chcą oddawać kwoty kilkukrotnie wyższej, nieadekwatnej do prognoz aktualnych na moment podpisywania umowy.
Oglądamy wspomniany film raz za razem (celowo nie podajemy nazwy profilu, aby nie sprowadzać niepotrzebnej fali krytyki na młodego twórcę, który chyba nie do końca wie, o czym mówi w stworzonym przez siebie materiale) i zastanawiamy się, co natchnęło ZBP do rozpoczęcia takiej kampanii. Desperacja? To oczywiste, jednak mamy nieodparte wrażenie, że banki próbują uniknąć błędów popełnionych przy wspomnianej wcześniej frankowej kampanii ugodowej. Nie chcą, by ich materiały promocyjne wyglądały przaśnie i amatorsko, stając się pośmiewiskiem w sieci. Wynajmują więc ludzi, którzy działalność w Internecie opanowali do perfekcji. Których wizerunek ma zmienić sposób postrzegania banków przez opinię publiczną.
Misja ta jest z góry skazana na porażkę, chociażby dlatego, że widzowie wspomnianego wcześniej kanału są osobami bardzo młodymi, które o pierwszym w życiu kredycie będą dopiero myśleć – nie będą więc kwestionować WIBORu w umowach, a już na pewno nie w tych pochodzących sprzed wejścia w życie rozporządzenia BMR. Gdy wdrażano w Polsce BMR i wpisywano WIBOR na listę kluczowych wskaźników, przeciętny widz tego kanału chodził jeszcze zapewne do podstawówki.
Czy zatem ZBP chce sobie „wychować” pokolenie potulnych klientów, spłacających swoje umowy do końca, bez względu na związane z tym ryzyka? To wątpliwe – nim widzowie tych treści wejdą w wiek, w którym zaczną rozglądać się za hipoteką, WIBOR przejdzie już do historii, zastąpiony przez nowy wskaźnik referencyjny, POLSTR (wcześniej WIRF), funkcjonujący na nieco innych zasadach.
Z danych Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych wynika, że najwięcej kredytów hipotecznych (22,9 proc.) mają osoby w wieku od 30 do 39 lat. To do nich więc powinien być kierowany przekaz ZBP. I oczywiście tak się dzieje, a kanałem dotarcia do Polaków w tym wieku jest platforma YouTube i popularne vlogi o tematyce ekonomicznej. Zastanawia nas wzrost zainteresowania youtuberów tematyką WIBORu i to, jak prezentowany przez nich przekaz pokrywa się ze stanowiskiem sektora bankowego (z absolutnym pominięciem argumentów strony przeciwnej). Szczególnie niepokojące jest to, że wiele z tych materiałów nie jest oznaczonych jako sponsorowane – twórcy albo zapominają to zrobić, albo wspomagają sektor bez finansowej zachęty.
Jaki z tego wniosek? Banki wiedzą, że masowy upadek klauzul zmiennego oprocentowania jest już tylko kwestią czasu. Starają się opóźnić ten moment poprzez kontrolowanie narracji w mediach, co z całą pewnością jest bardzo kosztowne. W porównaniu z wizją upadku tysięcy umów są to oczywiście groszowe sprawy, dlatego należy się spodziewać, że wkrótce w proceder zachwalania Polakom „odpowiedzialności” kredytowej zaangażują się kolejne znane twarze.
PODSUMOWANIE:
Narracja sektora bankowego po opinii Rzecznika Generalnego w sprawie C-471/24 nie współgra z podejmowanymi przez ZBP działaniami, służącymi zmanipulowaniu Polaków. Skoro TSUE potwierdził, że WIBOR jest ważny i wyjęty spod kontroli krajowych sądów, to dlaczego bankowcy przepalają gigantyczne środki na angażowanie celebrytów do kampanii w social mediach? Jeżeli banki mają rację, to przecież wystarczy spokojnie poczekać na kolejne wyroki oddalające roszczenia kredytobiorców: a jeśli ci będą przegrywać 100 proc. procesów, to nie pojawią się ich naśladowcy.
Wyjaśnienie przyczyn braku konsekwencji w zachowaniu banków jest proste: sektor zdaje sobie sprawę, że gra o WIBOR wcale nie jest skończona. Przeciwnie, dopiero się zaczęła, a do TSUE trafiły kolejne pytania prejudycjalne, poruszające wrażliwe zagadnienia dotyczące klauzul zmiennego oprocentowania. Beton zaczyna kruszeć i bankowcy dobrze o tym wiedzą, ale tak naprawdę niewiele są już w stanie zrobić, by naprawić błędy przeszłości. Pozostaje im więc opóźnianie tego, co nieuniknione, dokładnie tak, jak miało to miejsce w konflikcie z frankowiczami.


