PLN - Polski złoty
CHF
4,57
środa, 16 lipca, 2025

Kto naprawdę odpowiada za chaos w sprawach frankowiczów? Wszystko przez ustawę frankową i WIBOR? Niewygodna prawda wychodzi na jaw

Wystarczyło kilka miesięcy, by frankowicze z ofiar nieuczciwości banków stali się winnymi… katastrofalnej sytuacji w polskim sądownictwie. W przekazie medialnym często są przedstawiani jako cwani i interesowni, wykorzystujący sprzyjającą im linię orzeczniczą. Co w tym wszystkim najgorsze, taka narracja jest rozpowszechniana nie tylko przez przedstawicieli sektora bankowego, ale również przez… stronę rządzącą – mamy tu oczywiście na myśli pracowników Ministerstwa Sprawiedliwości. Jeśli jednak spojrzymy na te oskarżenia rzucane pod adresem frankowiczów całkowicie na chłodno, szybko zauważymy, że nie mają one podstaw. Owszem, frankowicze korzystają – dzięki odsetkom za opóźnienie – na przewlekłości postępowań sądowych. Ale nie oni wydłużają te procesy do granic absurdu. Robią to banki. Warto więc postawić pytanie, dlaczego banki w wielu przypadkach wciąż wolą gmatwać uczciwe rozliczenia z kredytobiorcą, narażając się przy tym na dodatkowe koszty? I co ma z tym wspólnego ustawa frankowa?

  • Frankowicze niczego nie pragną bardziej, jak uczciwych i szybkich rozliczeń z bankiem. Na ich drodze do celu stoi bankowa strategia i… Ministerstwo Sprawiedliwości, które wciąż daje sektorowi nadzieję na „miękkie lądowanie”
  • Nieuczciwi kredytodawcy zdają sobie sprawę z niekorzystnego dla nich orzecznictwa TSUE oraz krajowych sądów, ale wciąż zwlekają z wywieszeniem białej flagi. Liczą na to, że wskutek zmian legislacyjnych do sądów powróci nieco zapomniana już teoria salda
  • Banki nie odpuszczają nawet w tak oczywistych kwestiach, jak zabezpieczenie roszczenia. Mnogość postępowań zażaleniowych wpływających do sądów apelacyjnych w sprawach cywilnych może wskazywać na to, że banki masowo skarżą się na decyzje o zabezpieczeniu
  • Ministerstwo Sprawiedliwości, pozwalając na te niczym nieskrępowane „harce” sektora bankowego może sprowadzić na krajowe sądy największy kryzys w historii. Co się stanie, jeśli masowe spory o SKD i WIBOR przybiorą na sile, nim sądom uda się zamknąć temat franków?

Kryzys frankowy w wydziałach cywilnych: kto faktycznie korzysta na przewlekłości postępowań?

Sytuacja polskiego sądownictwa jest bardzo odległa od ideału, na co wpływ ma wiele czynników. Jednym z nich, wcale nie najważniejszym, są tzw. sprawy frankowe, których masowy charakter przyczynia się do zakorkowania wydziałów cywilnych i przewlekłości postępowań, także w sporach w żaden sposób niedotyczących umów kredytowych. Czy jednak rzeczywiście jest tak, że to frankowicze odpowiadają za kryzys w krajowych sądach? Oczywiście, że nie – trudno mieć pretensje do obywateli o to, że korzystają z przysługujących im praw. O tym, że mają rację, kierując roszczenia na drogę sądową, najlepiej świadczą wyroki w ich sprawach: w blisko 99 proc. korzystne dla strony konsumenckiej i katastrofalne dla banków.

Logika podpowiada, że w takich realiach orzeczniczych banki powinny dążyć do jak najszybszego zamknięcia tych sporów, rozliczenia z kredytobiorcami i zamknięcia tematu raz, a dobrze. Czy tak się rzeczywiście dzieje? No cóż, nie do końca. Oczywiście, w pewnej części przypadków banki uznają roszczenia kredytobiorców już po wydaniu wyroku przez sąd I instancji. W większości jednak wciąż dochodzą do wniosku, że opłaca im się apelować, nawet w sprawach, w których ich wina jest zupełnie jasna.

Masowe zażalenia banków na postanowienia o zabezpieczeniu zapychają sądy apelacyjne

O strategii banków i grze „na wyniszczenie” świadczą nie tylko masowe apelacje od wyroków utrzymanych w duchu TSUE. Ich mało ugodowe nastawienie uwidacznia się także w liczbie postępowań zażaleniowych od postanowień wydanych przez sądy okręgowe. Jako przykład może nam posłużyć Sąd Apelacyjny w Lublinie I Wydział Cywilny, do którego od 1 stycznia br. wpłynęły 853 sprawy przedstawione z zażaleniami, przyporządkowane do repertorium ACz. Niestety sądy nie prowadzą szczegółowych statystyk odnoszących się do tego, jaki udział w tych zażaleniach mają banki, niezgadzające się z decyzją sądu okręgowego o przyznaniu kredytobiorcy zabezpieczenia roszczeń. Biorąc jednak pod uwagę, że w tym sądzie sprawy frankowe stanowią większość wpływu w wydziale cywilnym, należy się spodziewać, że udział tych spraw w postępowaniach zażaleniowych jest co najmniej proporcjonalny.

Przypuszczamy, że dużo bardziej szczegółowymi danymi w tym przedmiocie dysponuje Ministerstwo Sprawiedliwości, które w swoich pracach nad projektem ustawy frankowej uwzględniło pomysł „automatycznego” zabezpieczenia roszczeń, uruchamianego wraz z momentem doręczenia bankowi pozwu. Jeśli ustawa wejdzie w życie, sądy nie będą zobowiązane do podejmowania czynności w związku z zaskarżeniami decyzji o przyznaniu zabezpieczenia, jak i do wydawania postanowień o przyznaniu tego środka tymczasowego.

W oczywisty sposób ułatwi to sądom pracę, choć nie da się ukryć, że kosztem frankowiczów. Przynajmniej w niektórych przypadkach – wszak prawnicy kredytobiorców już dziś wskazują na często dość długi czas potrzebny na doręczenie bankowi powództwa. W skrajnych przypadkach czas ten jest liczony w… latach. Tymczasem obecnie decyzję o zabezpieczeniu można uzyskać w kilkanaście dni, do kilku tygodni.

Podwójne standardy dla banków i kredytobiorców w sądach. Gigantowi finansowemu wolno więcej?

Przyjmijmy, że frankowicze są w stanie przejść nad opisywaną niedogodnością do porządku dziennego. Uważamy jednak, że projektodawca, postulując taki zapis, unika mówienia wprost, jakim nieetycznym praktykom banków ma on przeciwdziałać. Rządzący starają się przeskakiwać nad niewygodnym tematem, dotyczącym rozmyślnego odsyłania do apelacji postanowień, które realizują unijny standard, wyrażony wyrokiem TSUE w sprawie C-287/22.

Nie informują opinii publicznej, że to banki swoim zaskarżaniem decyzji o przyznaniu tego środka przyczyniają się w ogromnym stopniu do przewlekłości postępowań w sądach apelacyjnych, na które to spada obowiązek rozpatrzenia opisywanych zażaleń. Jeśli już w przekazie strony rządzącej pojawia się informacja o składanych przez banki zażaleniach, jest ona podawana w sposób neutralny, bez ładunku emocjonalnego.

Tego rodzaju ładunek jest już obecny w wypowiedziach odnoszących się do samych frankowiczów – opinia publiczna słyszy, że to frankowiczom opłaca się przeciągać postępowania, gdyż każdy dodatkowy rok w sądzie oznacza gigantyczną korzyść na odsetkach ustawowych za opóźnienie. Nieczyste pobudki są przypisywane zarówno samym kredytobiorcom (którzy mają traktować wymiar sprawiedliwości jak lokatę), jak i ich pełnomocnikom prawnym.

Prekursorką tej narracji jest pełnomocniczka ministra sprawiedliwości ds. ochrony praw konsumenta – dr Wiewiórowska-Domagalska, która wpierw miesiącami chodziła po mediach kolportując ten szkodliwy społecznie i antykonsumencki przekaz, a teraz żali się w wywiadach na hejt (ostatnio taka sytuacja miała miejsce na antenie radia TOK FM w audycji EKG).

Krytykujesz pomysł ustawy frankowej? Uważaj, możesz stać się hejterem

Frankowicze, od lat szkalowani w mediach przez wpływowych przedstawicieli sektora bankowego, a nawet publicznie krytykowani przez niektórych przedstawicieli instytucji państwowych (jak np. szef KNF), słysząc obiekcje pani pełnomocnik, mogą się uśmiechnąć przez łzy. W naszej ocenie słowo „hejt” jest dziś tak nadużywane, że absolutnie zatraciło swoje pierwotne znaczenie. Mamy wręcz wątpliwości, czy osoby posługujące się nim, aby na pewno mają świadomość, czym różni się ów hejt od jakże potrzebnej krytyki.

Spieszymy z wyjaśnieniem: hejt różni się od krytyki zwłaszcza intencjami autora danej wypowiedzi. Czy jest nią ubliżenie komuś, obrażenie go, zdyskredytowanie? Czy przekazanie konstruktywnych uwag i motywowanie do rozwoju? Czy frankowicze, krytykując projekt ustawy, chcą poniżyć projektodawcę i panią pełnomocnik, która – chcąc nie chcąc – jest kojarzona z tym przedsięwzięciem? Czy może zależy im, aby wyeliminować z ustawy luki, pozwalające bankowi na uniknięcie części odpowiedzialności za wprowadzenie abuzywnych klauzul do umów z konsumentami?

Czy hejterami są również pełnomocnicy kredytobiorców, tacy jak np. mec. Mikołaj Rusiński, który na portalu x.com cierpliwie wyjaśnia dr Wiewiórowskiej-Domagalskiej, kto odpowiada za przeciąganie postępowań sądowych? Czy hejterską organizacją jest Naczelna Rada Adwokacka, która udzieliła nam ostatnio bardzo obszernego, a przy tym niezwykle wyważonego komentarza odnośnie poczynań Ministerstwa? Czy 25-stronicowa, jakże krytyczna opinia Rzecznika Praw Obywatelskich, odnosząca się do pierwotnej wersji ustawy, również jest hejtem? I wreszcie: czy nasz dzisiejszy artykuł również należy zaklasyfikować jako hejterski?

Projekt legislacyjny regulujący sytuację tysięcy obywateli nie jest czymś, do czego przedstawiciele strony publicznej powinni i mogą podchodzić w sposób emocjonalny. A od pewnego już czasu odnosimy wrażenie, że to właśnie emocje, te negatywne, skierowane w stronę świetnie zarabiających prawników i ich zdeterminowanych klientów, biorą w resorcie górę.

Wróćmy jednak do samej przewlekłości postępowań, która skłoniła rządzących do prac nad ustawą.

Frankowicze korzystają na długich procesach, ale tylko dzięki strategii samych banków

Prawdą jest, że frankowicze korzystają (finansowo) na trwających lata sprawach o nieważność i zapłatę. Nieprawdą jest, że ta przewlekłość jest ich winą. Kredytobiorcy dążą do tego, by ich spory z bankami zakończyły się jak najszybszym wydaniem wyroku – bo odsetki, mimo że wysokie, tylko w niewielkim stopniu rekompensują stres i trwanie w „zawieszeniu” związane z otwartym postępowaniem sądowym. Banki torpedują te dążenia, i to na wiele różnych sposobów:

  • zgłaszając długie listy świadków, mających rzekomo istotne informacje w sprawie – w praktyce okazuje się, że ci świadkowie albo nie byli obecni przy podpisywaniu spornej umowy, albo już dawno zapomnieli szczegóły towarzyszące tej procedurze
  • wnioskując o przeprowadzenie dowodu z opinii biegłego – na taką opinię trzeba czekać od kilku do nawet kilkunastu miesięcy i jej wydanie ma marginalne znaczenie dla całej sprawy, gdyż sąd jest w stanie zweryfikować wysokość roszczenia wskazanego w pozwie przy pomocy dostarczonej mu dokumentacji, wystawionej przez pozwaną instytucję
  • zaskarżając decyzje o przyznaniu zabezpieczenia powództwa – o tym nie będziemy się rozpisywać, bo temat został już szerzej opisany w poprzednich akapitach
  • składając apelacje od wyroków zgodnych z orzecznictwem TSUE i uchwałą SN
  • wysyłając skargi kasacyjne na wyroki wydane przez sądy II instancji
  • składając pozwy przeciwko kredytobiorcom o zwrot kapitału (podczas gdy mają do dyspozycji instytucję potrącenia, pozwalającą na kompensację roszczeń na etapie sprawy z powództwa kredytobiorcy).

Niejasności wokół wydatków syndyka GNB. Dokąd idą miliony z masy upadłościowej?

Szczególne możliwości ciągania konsumentów po sądach ma syndyk masy upadłościowej jednego z najbardziej ufrankowionych banków w Polsce. Mowa o Getin Noble Banku, którego masą upadłościową zarządza Marcin Kubiczek. Na początku tego tygodnia w Wyborczej pojawił się sensacyjny artykuł na temat wątpliwej etycznie działalności syndyka, który wikła masę upadłościową w liczne i niezwykle kosztowne spory z frankowiczami. Przypomnijmy: jako że bank jest w trakcie postępowania upadłościowego, kredytobiorcy nie mogą pozywać go o zapłatę, gdyż byłoby to sprzeczne z obowiązującym w Polsce prawem (lub jeszcze precyzyjniej, dominującą interpretacją tego prawa). Frankowicze wnoszą więc do sądów o unieważnienie swoich umów, po to, by nie musieć spłacać syndykowi horrendalnych rat kredytów. Syndyk odpłaca się im pozwami o zwrot kapitału – jest to o tyle kuriozalne, że Kubiczek ignoruje przy tym składane przez kredytobiorców oświadczenia o potrąceniu. O tej przedziwnej praktyce serwis prawo.pl informował już w styczniu br.

Wokół syndyka robi się coraz goręcej – Wyborcza postanowiła podliczyć koszty jego strategii procesowej. Z jej wyliczeń wynika, że syndyk Getinu (i zarazem Idea Banku, którego upadłością również zarządza) wydał na kancelarie prawne ponad 197 mln zł, z czego powyżej 146 mln zł powędrowało do spółki komandytowej, z którą sam jest powiązany (jak wskazuje Wyborcza, „poprzez kontrolowaną przez ten podmiot spółkę”). Ale to jeszcze nie koniec.

Ponad 26 mln zł od syndyka GNB zawędrowało do jednej z chorzowskich kancelarii, mającej siedzibę pod tym samym adresem, pod którym działa kancelaria Marcina Kubiczka. To zaledwie nikły procent zarzutów formułowanych pod adresem syndyka przez Wyborczą. Zachęcamy naszych Czytelników, zwłaszcza tych mających kredyt w GNB, do zapoznania się z pełną treścią artykułu (pełny tytuł: „Zamknięty układ syndyka Getin Banku. Kancelarie zarabiają miliony”) – pozwoli im to lepiej poznać przeciwnika.

Na co liczą banki, przeciągając skazane na porażkę sprawy o nieważność i zapłatę?

O ile przypadek banku w upadłości rządzi się swoimi prawami (wszak syndyk, brnąc w procesy sądowe, wydaje nie swoje pieniądze), o tyle już trudno zrozumieć strategię procesową banków wciąż obecnych na rynku. Jak to możliwe, że władze podmiotu przegrywającego sprawę, świadome kosztów dodatkowych związanych z apelacją (opłata za zaskarżenie wyroku równa 5 proc. wartości przedmiotu sporu, wynagrodzenie kancelarii, koszty zastępstwa procesowego, wreszcie odsetki), jednak się na nią decydują, mimo że szanse na zmianę wyroku na ich korzyść/przekazanie sprawy do ponownego rozpatrzenia wynoszą blisko 1 proc.?

Otóż banki wciąż mają nadzieję na zmianę otoczenia prawnego. Z czego miałaby wynikać ta zmiana? Możliwości jest kilka. Największe nadzieje wzbudza oczywiście „ustawa frankowa” i zapowiedź rozliczania stron w jednym procesie. W najnowszej wersji projektu art. 7, odnoszący się do łączenia postępowań, już nie występuje – został zastąpiony instytucją powództwa wzajemnego – ale banki nie tracą wiary w lepsze jutro. Łudzą się, że przeforsują korzystną dla siebie interpretację wyroku TSUE w sprawie C-396/24. W ich mniemaniu ów wyrok oznacza powrót sądów do teorii salda, co zostało publicznie podane w wątpliwość nawet przez pełnomocniczkę ministra, dr Wiewiórowską-Domagalską.

Rozliczenia zgodne z teorią salda byłyby korzystne dla banków przynajmniej z dwóch względów. Pierwszym są wspomniane już odsetki ustawowe za opóźnienie – w teorii salda należą się one konsumentowi wyłącznie od wpłaconej nadwyżki ponad nominalną kwotę kredytu. Drugą, być może jeszcze ważniejszą korzyścią dla sektora bankowego, jest perspektywa uniknięcia ryzyka związanego z przedawnieniem roszczeń o zwrot kapitału.

Banki boją się przedawnienia bardziej niż odsetek za zwłokę?

Eksperci prawni reprezentujący w sądach stronę konsumencką zwracają uwagę, że w wielu sprawach banki nie dopilnowały terminów na zgłoszenie swoich roszczeń. Powinny to zrobić maksymalnie do trzech lat od otrzymania roszczeń kredytobiorcy (licząc od ostatniego dnia roku, w którym to roszczenie zostało złożone). Bankowcy bardzo długo wierzyli, że taka prokonsumencka interpretacja nie przyjmie się w krajowych sądach. Mylili się. Dziś desperacko zastanawiają się, jak wygasić ryzyko związane z przedawnieniem – a teoria salda stanowi idealną odpowiedź na bieżące potrzeby.

Gdyby Ministerstwo Sprawiedliwości dostrzegło zamiary sektora i jasno zareagowało na spekulacje po wyroku C-396/24, prawdopodobnie dziś nie mielibyśmy o czym dywagować. Temat zostałby zamknięty, a sądy zyskałyby jasny znak, że nie będzie tolerancji dla opacznych interpretacji unijnego orzeczenia. Ale resortowi, nie pierwszy już raz zresztą, zabrakło stanowczości. Zamiast wyraźnego NIE, mamy coś na kształt „być może”. I banki biorą to za dobrą monetę, grając na przewlekłość i czekając, aż sądy uwierzą ponownie w sens teorii salda, wbrew uchwale frankowej SN i dotychczasowym wyrokom TSUE.

Franki + WIBOR + SKD = katastrofa?

Wyjątkowa pobłażliwość rządzących wobec banków może mieć katastrofalne skutki dla krajowego wymiaru sprawiedliwości. Nie zapominajmy, że roszczenia dotyczące nieważności umów frankowych nie są jedynym problemem polskiego sądownictwa cywilnego. Do sądów idą kolejne grupy klientów sektora: posiadacze kredytów gotówkowych, żądający dla siebie sankcji kredytu darmowego, i „szczęśliwi” posiadacze hipotek złotowych, podważający spełnienie przez bank obowiązku informacyjnego w odniesieniu do klauzul zmiennego oprocentowania powiązanych ze stawką WIBOR. Jak rozwiną się te sprawy i ile ostatecznie trafi ich do polskich sądów? Trudno na chwilę obecną przewidywać – dużo zależeć będzie od wyroków TSUE odnoszących się do tych zagadnień, a już skierowanych do Luksemburga pytaniami krajowych sędziów.

Może dojść do sytuacji, w której w sądach nałożą się na siebie wzajemnie aż trzy typy roszczeń: wydziały cywilne nie zdążą się uporać na dobre z frankami, a już czekać na nie będą tysiące spraw o kredyty konsumenckie i hipoteczne, tym razem wyrażone w krajowej walucie. Kogo wówczas Ministerstwo Sprawiedliwości obarczy winą za katastrofalny stan sądów w Polsce? Klasycznie: nie wiemy, ale się domyślamy.

PODSUMOWANIE:

Ministerstwo Sprawiedliwości sprawia wrażenie, jak gdyby nie wyciągało nauki z już popełnionych błędów. Nie zajęło się w porę legislacyjnym rozwiązaniem sporu frankowego, mimo iż był moment, gdy kredytobiorcy wprost błagali o systemowe przewalutowanie swoich zobowiązań. Dziś, zamiast skoncentrować się na zażegnaniu sporu, który dopiero się rozwija (i w przypadku którego brak jeszcze unijnej linii orzeczniczej), absolutnie ignoruje niefrasobliwą postawę banków, które – podobnie jak było w przypadku roszczeń frankowiczów – liczą, że zagrożenie „przejdzie bokiem”.

Niepokojące jest to, że rządzący nie widzą, iż problem klauzul abuzywnych w umowach kredytowych jest tak właściwie problemem systemowym, na który składa się szereg zaniedbań, także po stronie instytucji publicznych, pełniących nadzór nad sektorem bankowym. Państwo Polskie latami patrzyło przez palce na rynek oparty o nierówność kontraktową stron i nieproporcjonalnie rozłożone ryzyko. Tolerowało obarczanie kredytobiorców odsetkami od kwot, których im nie wypłacano do ręki, a które były dodawane do kwoty kredytu np. tytułem prowizji czy ubezpieczenia. Jednocześnie resort nie wywiera adekwatnej presji na sektorze bankowym celem szybszego zamknięcia konfliktu frankowego.

Trudno stwierdzić, na co mają nadzieję przedstawiciele ministerstwa: na to, że pozwy przeciwko bankom są chwilowym trendem, który wkrótce odejdzie w zapomnienie? Czy na to, że sędziowie Trybunału Sprawiedliwości UE nagle stwierdzą, że cel zniechęcający dyrektywy 93/13 nie ma tak naprawdę większego znaczenia wobec potrzeby bogacenia się polskich bankowców? A może po prostu zakładają, że ten problem „odziedziczy” następna ekipa rządząca, która będzie się z nim zmagać, tak jak obecny skład Ministerstwa walczy z neoKRS?

Jedno jest pewne: tak długo, jak przedstawiciele resortu będą bardziej przejęci wynagrodzeniami frankowych prawników i odsetkami zasądzanymi na rzecz konsumentów niż cynicznymi, psującymi system poczynaniami banków, nie ma co liczyć na prawdziwy przełom. Ani w sądach, ani w sposobie traktowania klientów przez banki.

FrankNews
FrankNews
FrankNews.pl składa się z ekspertów od spraw frankowych, prawników, dziennikarzy. Aktywnie śledzimy rozwój problematyki frankowej już od 2014 r, obserwujemy rozwój orzecznictwa oraz podmiotów oferujących pomoc prawną dla frankowiczów. Nasze artykuły regularnie publikowaliśmy w mediach oraz portalach internetowych. W 2020 r. postanowiliśmy stworzyć portal dzięki któremu każdy posiadacz kredytu frankowego znajdzie w jednym miejscu wszystkie niezbędne informacje. Tak powstał FrankNews.pl Materiały zamieszczone w serwisie Franknews.pl nie są substytutem dla profesjonalnych porad prawnych. Franknews.pl nie poleca ani nie popiera żadnych konkretnych procedur, opinii lub innych informacji zawartych w serwisie. Zamieszczone materiały są subiektywnymi wypowiedziami autorów.

Related Articles

Najnowsze