Według nieoficjalnych szacunków, od początku sagi frankowej kredytobiorcy złożyli blisko 400 tys. powództw przeciwko bankom. To oznacza, że zakwestionowano już ponad połowę wszystkich frankowych kredytów udzielonych polskim klientom. Sektor, od kilku lat mocno stawiający na ugody, podpisał z frankowiczami ponad 140 tys. porozumień, z czego część w sprawach, w których kredytobiorcy wytoczyli powództwo. Dokładna liczba osób, które nie złożyły pozwu, choć miałyby do tego prawo, ani też nie podpisały z bankiem ugody, nie jest znana. Według ekspertów może chodzić o 250-300 tys. osób, w tym przede wszystkim ex-frankowiczów, którzy spłacili już swój dług. Dlaczego, mimo jednolitego orzecznictwa i gigantycznych pieniędzy do odzyskania, nawet co trzeci frankowicz boi się wystąpić przeciwko bankowi z powództwem o nieważność i/lub zapłatę? Prezentujemy naszą analizę możliwych przyczyn.
Z tego tekstu dowiesz się:
- Jak prezentują się aktualne statystyki frankowe dotyczące powództw i ugód zawieranych przez sektor bankowy z klientami
- Co blokuje ex-frankowiczów przed pozywaniem banków o zapłatę
- Jak zapowiadana przez rząd ustawa frankowa wpływa na skłonność frankowiczów do sądzenia się
- Ile warta jest propaganda banków, mająca za zadanie zniechęcić konsumentów do kierowania spraw na drogę sądową.
Frankowicze coraz rzadziej pozywają banki o abuzywne umowy. Mimo to liczba kredytów objętych ryzykiem prawnym wciąż jest wysoka
Jeśli przeanalizujemy sprawozdania statystyczne wydziałów cywilnych sądów okręgowych i apelacyjnych, szybko zauważymy, że od kilku lat zajmują się one przede wszystkim sprawami frankowymi. Aż do 2024 roku sądy I instancji miały bardzo poważny problem z opanowaniem wpływu spraw o symbolu 049 cf, ale od kilku kwartałów statystyki tych jednostek prezentują się zdecydowanie bardziej optymistycznie. Duża w tym zasługa znakomitej dynamiki orzeczniczej samych sędziów, ale nie jest to jedyny czynnik pozwalający na wygaszenie kryzysu w okręgach.
Znaczący wpływ na poprawę wskaźnika opanowania wpływu (wzrost z ok. 86 proc. w I kwartale 2024 roku do ponad 179 proc. w I kwartale br.) ma zdecydowanie mniejsza liczba spraw zakładanych bankom przez frankowiczów. W samym I kwartale 2025 roku frankowicze złożyli do sądów I instancji 12,6 tys. nowych spraw, czyli o połowę mniej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Dynamika wpływu pozostawała bardzo podobna przez całe I półrocze 2025 roku, w którym do sądów okręgowych wpłynęło 25 tys. spraw – o 36 proc. mniej niż w I półroczu minionego roku.
PKO BP, Millennium, mBank. Te banki giełdowe mają najwięcej spłaconych hipotek frankowych objętych ryzykiem pozwu
Liczba aktywnych kredytów frankowych nieobjętych pozwem ani ugodą topnieje z kwartału na kwartał. Z wyliczeń własnych portalu Rzeczpospolita wynika, że łączna liczba takich umów wynosi obecnie ok. 50 tys. dla całego sektora i 30 tys. dla sześciu giełdowych banków poddanych analizie. Najwięcej, bo ok. 14 tys. aktywnych i zarazem niezakwestionowanych umów, posiada PKO Bank Polski (który łącznie zawarł 178 tys. frankowych kredytów). Inni duzi gracze, tj. mBank i Millennium, są pod tym względem daleko w tyle. Ten pierwszy ma w portfelu 2,3 tys. aktywnych kredytów w CHF, natomiast drugi niewiele więcej, bo 4,3 tys.
Na chwilę obecną z dużo większą skalą ryzyka prawnego mamy do czynienia w przypadku umów w całości spłaconych, a wciąż niezakwestionowanych. Łącznie może chodzić o ok. 240 do nawet 300 tys. kredytów, z czego w samym PKO BP jest 72 tys. takich umów. Na drugiej lokacie plasuje się Millennium Bank, którego klienci spłacili 46,6 tys. hipotek we franku. Trzecie miejsce zajmuje mBank (35 tys. spłaconych kredytów frankowych), a poza podium znajdziemy między innymi Pekao, który takich w całości wykonanych umów ma 19,6 tys.
Oczywiście z ryzykiem prawnym spłaconych kredytów zmagają się nie tylko podmioty aktywnie działające na polskim rynku. Ten sam problem mają banki, które zdążyły już zakończyć działalność na rzecz polskich klientów – mowa tu między innymi o Raiffeisen Banku, Deutsche Banku czy GE Money Banku (którego umowy są obsługiwane przez BPH S.A.). Osobnym przypadkiem jest Getin Noble Bank, który udzielał kredytów frankowych hojną ręką, ale nie musi obawiać się pozwów pochodzących od ex-frankowiczów z uwagi na trwające postępowanie upadłościowe.
Nie licząc klientów upadłego GNB i rzadkich przypadków, w których roszczenie konsumenta uległo przedawnieniu (do czego mogło dojść, jeśli kredytobiorca dawno, np. 7 lat temu, złożył reklamację w banku i aż do chwili obecnej nie wytoczył mu procesu), możemy zupełnie bezpiecznie założyć, że mamy w Polsce grupę kilkuset tysięcy osób, które wciąż mogą odzyskać od banków dziesiątki miliardów złotych. Co powstrzymuje tych kredytobiorców przed sięgnięciem po pieniądze, które bez żadnych wątpliwości im się należą?
Ustawa frankowa jeszcze nie weszła w życie, a już wpływa na zmniejszenie liczby powództw?
Jeśli spojrzymy na historyczne statystyki pozywalności w sprawach frankowych, szybko zauważymy, że liczba nowo zakładanych procesów przez wiele kwartałów była ściśle powiązana z ważnymi wydarzeniami w krajowym i europejskim orzecznictwie. Ogromne zainteresowanie pozwaniem banku odnotowano w III i IV kwartale 2023 roku, czyli po wyroku TSUE w sprawie o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. Wysoką pozywalnością odznaczał się także rok 2024, między innymi z uwagi na wydanie przez Sąd Najwyższy „dużej” uchwały frankowej. Od pewnego czasu można zauważyć, że kolejne przełomowe wyroki TSUE czy prokonsumenckie postanowienia Sądu Najwyższego wpływają w bardzo niewielkim stopniu na skłonność kredytobiorców do sądzenia się. Co się zmieniło?
Otóż rządzący obwieścili, że planują wprowadzenie tzw. ustawy frankowej, która w teorii ma usprawnić postępowania sądowe, a w praktyce jest pełna rozwiązań, które mogą utrudnić konsumentom efektywne dochodzenie należnych im roszczeń. Najwięcej kontrowersji wzbudza pomysł Ministerstwa Sprawiedliwości polegający na wydłużeniu terminu na skorzystanie przez bank z potrącenia wzajemnych wierzytelności. Po wejściu w życie ustawy frankowej bank będzie mógł podnieść zarzut potrącenia do końca postępowania w II instancji.
Eksperci prawni szeroko krytykują to rozwiązanie. Niemal każdego miesiąca na światło dzienne wychodzą kolejne ryzyka związane z projektowanym przez resort pomysłem. Jednym z najczęściej wymienianych jest pozbawienie konsumenta możliwości skontrolowania roszczeń banku w sądach dwóch instancji. Ale to nie wszystko. Jeśli bank podniesie zarzut potrącenia przed samym końcem postępowania apelacyjnego, może w ten sposób skomplikować rozliczenie z konsumentem – wszak sąd, zamiast skoncentrować się na wydaniu wyroku, będzie musiał dokonać nieplanowanego rozliczenia stron według nowego schematu. I nie jest to wcale największy problem.
Planowany przepis może być kłopotliwy zwłaszcza w połączeniu z innym, uzależniającym zasądzenie na rzecz konsumenta kosztów zastępstwa procesowego w części dotyczącej oddalonego roszczenia od uznania przez niego skuteczności zarzutu potrącenia przedstawionego przez bank. Wyobraźmy więc sobie następującą sytuację: kredytobiorcę od prawomocnego wyroku stwierdzającego nieważność umowy i zwrot świadczenia nienależnego dzieli już tylko jedna rozprawa przed sądem apelacyjnym. Nagle bank podnosi zarzut potrącenia, zawyżając kwotę swojej rzekomej wierzytelności o kilka, kilkanaście procent. Co w takiej sytuacji ma zrobić konsument? Kwestionować potrącenie i stawiać na szali koszty zastępstwa procesowego czy zaakceptować „pomyłkę” banku?
Sytuacja może wyglądać jeszcze „ciekawiej”, jeśli bank postanowi potrącić roszczenie, które zdaniem kredytobiorcy jest już przedawnione. Takich przypadków będzie wiele, ponieważ banki latami zwlekały z upomnieniem się o zwrot kapitału kredytu, zwłaszcza w sprawach, które kredytobiorcy wytaczali przed kluczowymi dla nich wyrokami TSUE. Banki były tak pewne tego, że doprowadzą do utrzymania swoich umów w mocy, że w niektórych przypadkach nie zatroszczyły się o odpowiednie zabezpieczenie swoich interesów. Jeżeli konsument złożył pierwszą reklamację na klauzule abuzywne ponad 3 lata temu, a bank przez ten czas nie upomniał się o zwrot kapitału, roszczenie przedsiębiorcy należałoby uznać za przedawnione. Jeśli więc bank zignoruje ten fakt i jakby nigdy nic upomni się o kapitał poprzez podniesienie potrącenia, postawi kredytobiorcę przed ogromnym dylematem. Wszak nieskuteczne zakwestionowanie potrącenia może prowadzić do obciążenia konsumenta kosztami zastępstwa procesowego w części, w której jego roszczenie zostanie oddalone.
Ustawa frankowa nie weszła jeszcze w życie i nie wiadomo tak naprawdę kiedy ani w jakim ostatecznie kształcie zostanie wprowadzona. Konsumenci, widząc nastawienie Ministerstwa Sprawiedliwości do frankowiczów, zaczynają się obawiać, jaki będzie przyszły kierunek orzeczniczy krajowych sądów w sprawach spłaconych umów.
Kontrowersyjne wypowiedzi pełnomocniczki ds. ochrony praw konsumenta niszczą zaufanie frankowiczów do kancelarii prawnych?
Frankowicze, którzy zastanawiają się nad pozwaniem banku, mogą czuć się skonfundowani wypowiedziami dr Anety Wiewiórowskiej-Domagalskiej, powołanej na stanowisko pełnomocniczki ds. ochrony praw konsumentów przez poprzedniego ministra sprawiedliwości, Adama Bodnara. Ta znana ekspertka od prawa konsumenckiego objęła nową posadę w styczniu 2024 roku i początkowo nic nie wskazywało na to, że przyjdzie moment, w którym zacznie krytykować… pełnomocników prawnych samych konsumentów. W pierwszych miesiącach urzędowania dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska koncentrowała się raczej na wspieraniu frankowiczów i motywowaniu banków do prac nad lepszymi wzorcami ugodowymi. Sytuacja zaczęła się powoli zmieniać na przełomie 2024 i 2025 roku, gdy resort kończył prace nad projektem ustawy frankowej.
Pierwszą wersję projektu opublikowano pod koniec stycznia br., i – najdelikatniej rzecz ujmując – nie spotkała się ona z ciepłym przyjęciem, ani po stronie samych prawników, ani środowiska sędziowskiego czy instytucji publicznych zajmujących się ochroną obywateli (tu warto zwrócić uwagę na obszerną i niezwykle krytyczną opinię Rzecznika Praw Obywatelskich). W toku konsultacji publicznych projektodawca otrzymał kilkaset uwag dotyczących projektu, z których część pochodziła od strony konsumenckiej.
Zgłoszenia były do siebie podobne – wielu frankowiczów, słabo orientujących się w meandrach prawa, a zainteresowanych pozostaniem pod parasolem ochronnym orzeczeń TSUE, korzystało z gotowych wzorców opracowanych przez doświadczone kancelarie. Dla jednej z nieformalnych ambasadorek ustawy frankowej ta „niewdzięczność” kredytobiorców okazała się najwyraźniej nie do zaakceptowania. Pełnomocniczka ministra zaczęła wykorzystywać swoje wystąpienia w mediach do uderzania w pełnomocników kredytobiorców. Sugerowała w nich między innymi, że sprawy frankowe to dla kancelarii doskonały biznes, na którym projektowana ustawa może się negatywnie odbić.
Skandaliczne wypowiedzi dr Anety Wiewiórowskiej-Domagalskiej, stawiające pod znakiem zapytania etykę działania kancelarii prawnych, zostały negatywnie zrecenzowane przez Naczelną Radę Adwokacką i odbiły się w sieci szerokim echem. Nie da się ukryć, że szkoda wizerunkowa została już kancelariom wyrządzona: pełnomocniczka wypowiadała się w mediach jako przedstawicielka strony rządowej, a więc jej przemyślenia mogły dać konsumentom fałszywe przeświadczenie, że są zgodne ze stanowiskiem samego resortu. A skoro resort ostrzega kredytobiorców przed kancelariami prawnymi, to może coś jest na rzeczy?
Do dziś trudno jest nam uwierzyć, że tak ważna przedstawicielka strony konsumenckiej mogła dojść do wniosku, że najlepszą obroną projektu ustawy frankowej będzie… atak na jej krytyków, w dodatku pozbawiony merytorycznych argumentów, a zamiast tego skoncentrowany wokół „zaglądania” do ich portfeli. Wygląda to trochę tak, jakby dr Wiewiórowska-Domagalska żywiła niechęć do kancelarii prawnych za to, że dobrze wykonują swoją pracę i otrzymują za nią adekwatne wynagrodzenie. Można wręcz pokusić się o teorię, że pani pełnomocnik w pewnym momencie realizowania swoich zadań nadmiernie przejęła perspektywę banków i Nadzoru Finansowego, zapominając po drodze, że to nie sektor był ofiarą procederu frankowego, a jego klienci.
Pozwy frankowe nie mają sensu z powodu wyroku TSUE w sprawie neosędziów. A przynajmniej tego chciałyby banki
Najnowszym czynnikiem mogącym potencjalnie zniechęcać kredytobiorców do kierowania frankowych roszczeń przeciwko bankom jest wyrok TSUE w sprawie C-225/22. Dnia 4 września 2025 roku Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że sądy niższej instancji mogą pomijać wyroki Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która w jego ocenie nie spełnia kryterium niezawisłego, bezstronnego sądu. Według części środowiska eksperckiego wyrok ten będzie miał istotne znaczenie dla wszystkich spraw, w których występuje czynnik „unijny”, a tak z całą pewnością jest w sprawach frankowych. W ocenie niektórych prawników decyzja TSUE utoruje drogę do podważania już wydanych wyroków sądów powszechnych w przypadkach, w których w składzie orzekającym występowali neosędziowie. Teoretycznie więc banki mogą próbować podważać niekorzystne dla nich wyroki wydane przez sędziów powołanych po 2018 roku – czy jednak może przynieść im to jakieś korzyści?
Prawnicy uspokajają, wskazując, że do skutecznego podważenia wyroku nie wystarczy to, że został on wydany przez neosędziego. Jeżeli orzeczenie jest zgodne z unijnymi standardami, jego zakwestionowanie ze względu na osobę sędziego nie będzie możliwe. A co, jeśli wyrok nie jest utrzymany w duchu orzeczeń TSUE? Cóż, podważanie takich orzeczeń nie przyniesie bankom wymiernych korzyści – jeśli sprawa trafi do ponownego rozpatrzenia, należy się spodziewać, że nowy wyrok nie będzie dla przedsiębiorcy łaskawszy od poprzedniego. Nie zapominajmy, że zgodnie z unijnymi standardami, nakreślonymi przez dyrektywę 93/13, skutkiem występowania klauzul abuzywnych w umowie jest nieważność całej umowy, a także rozliczenie stron, przy założeniu, że każda z nich dysponuje odrębnym roszczeniem. Ponadto konsument ma prawo do odsetek ustawowych za opóźnienie już od dnia wskazanego w przedsądowym wezwaniu do zapłaty.
Należy oczekiwać, że banki będą próbowały przeforsować swoją interpretację wyroku C-225/22, chociażby po to, by zachęcić część klientów do zawierania dobrowolnych ugód i jednocześnie wygasić motywację niezdecydowanych frankowiczów do składania pozwu. Ewentualne zapowiedzi banków, odnoszące się do podważania prawomocnych wyroków, należy traktować z dystansem. Bankom zależy obecnie na jak najszybszym zamknięciu sagi frankowej, przed kolejnymi obniżkami stóp procentowych, które przełożą się w negatywny sposób na ich kwartalne zyski. Nie będą ryzykować otwierania spraw, z których jakaś część może się skończyć przedawnieniem roszczenia o zwrot kapitału i zasądzeniem wyższych niż wcześniej odsetek ustawowych za opóźnienie.
Kredytobiorcy oszukani przez banki boją się, że teraz padną ofiarą… nieetycznych kancelarii?
Uczciwie trzeba zaznaczyć, że za negatywny PR kancelarii prawnych odpowiadają nie tylko wspomniane wcześniej wypowiedzi pełnomocniczki ministra. Niestety, złą sławę prawnicy frankowi zawdzięczają też różnego rodzaju spółkom kapitałowym, funkcjonującym na rynku jako kancelarie odszkodowawcze i skupy wierzytelności. Firmy te, choć działają na nieco innych zasadach, mają jeden wspólny mianownik: współpraca z nimi jest ryzykowna i mało opłacalna.
W przypadku kancelarii odszkodowawczych w formie spółek z o.o. i akcyjnych ryzyko jest związane z wysoką premią za sukces. Taki podmiot pobiera od klienta bardzo niską opłatę wstępną, nierzadko wynoszącą zaledwie kilkaset złotych. Rekordziści potrafią przyjąć do poprowadzenia sprawę za symboliczną złotówkę. Oczywiście nie jest to wyraz dobrej woli, a zaplanowana strategia biznesowa. Klient na początku zapłaci mało, dzięki czemu łatwiej będzie namówić go na współpracę. Jeśli jednak kancelaria wygra dla niego sprawę, honorarium wyniesie 25-30 proc. od przyznanych klientowi korzyści.
Sposób liczenia tych korzyści też może być różny. Powszechną praktyką jest pobieranie opłaty za wyzerowanie salda, jak również zaliczanie odsetek ustawowych za opóźnienie i kosztów zastępstwa procesowego na poczet honorarium. Efekt? Podczas gdy najlepsi prawnicy na rynku pobierają od klienta ok. 10 tys. opłaty wstępnej plus 3 do 5 proc. premii za sukces, co w przypadku korzyści z wyroku na poziomie 300 tys. zł daje nam łącznie maksymalnie 25 tys. zł, honorarium pobierane przez kancelarię odszkodowawczą może być nawet 4-5 razy wyższe.
Kancelarie odszkodowawcze tłumaczą swój kontrowersyjny model współpracy tym, że wpierw inwestują w proces klienta (płacą za prawników, za wniesienie powództwa), a więc muszą zrekompensować to sobie wyższym wynagrodzeniem prowizyjnym. Rzecz tylko w tym, że owo wynagrodzenie nie jest proporcjonalne do ryzyka przegranej, które obecnie w sprawie frankowej wynosi od 1 do 3 proc.
Problem ze skupami wierzytelności jest nieco inny. Podmioty te kierują swoją ofertę do frankowiczów, którzy mają obawę przed indywidualnym procesowaniem się z bankiem. Proponują więc takim osobom z pozoru prosty deal, polegający na odpłatnej cesji wierzytelności wynikającej z abuzywnej umowy. Przeciętnie skup jest skłonny zapłacić za taką cesję od 10 do 30 proc. wartości wierzytelności. Skup reklamuje to rozwiązanie jako bezpieczne dla klienta i jednocześnie zapewniające szybki zastrzyk gotówki.
Tak naprawdę cesja nie zwalnia kredytobiorcy z odpowiedzialności przed bankiem za spłatę kredytu (bank musiałby wyrazić zgodę na zmianę dłużnika, a mało prawdopodobne, że to zrobi, zwłaszcza gdy miałby nim zostać podmiot działający jako spółka z o.o. dysponujący minimalnym kapitałem zakładowym). Mało tego. Jeśli spółka pozwie bank o zwrot świadczenia nienależnego, sąd wciąż będzie miał prawo powołać kredytobiorcę na świadka. W końcu to on, a nie przedstawiciel spółki, zna szczegóły związane z zawarciem spornej umowy.
Kredytobiorcy zawierający umowę cesji ze skupem rzadko kiedy rozumieją potencjalne konsekwencje prawne i finansowe pozbycia się wierzytelności. Może zatem dojść do sytuacji, w której sąd uzna, że umowa faktycznie była wadliwa, a następnie zobliguje bank do zwrotu na rzecz powoda (spółki z o.o.) świadczenia nienależnego, do którego prawa zostały nabyte w wyniku odpłatnej cesji. Jeśli umowa zostanie rozliczona według teorii dwóch kondykcji, to będziemy mieli do czynienia z naprawdę zagmatwaną sytuacją, ponieważ bank będzie dłużnikiem spółki, a dłużnikiem banku (w odniesieniu do kwoty użyczonego kapitału) wciąż będzie pierwotny kredytobiorca.
Wyobraźmy sobie więc taki scenariusz: konsument sprzedał skupowi swoje roszczenie warte 400 tys. zł (na które składa się 200 tys. zł kapitału i 200 tys. zł odsetek) za 10 proc. wartości, czyli za 40 tys. zł. Następnie spółka pozywa bank o te 400 tys. zł i wygrywa. Bank jest zobowiązany rozliczyć się ze spółką ze świadczenia nienależnego. Jednocześnie występuje przeciwko konsumentowi o zwrot kapitału, czyli zapłatę 200 tys. zł. W efekcie konsument, zamiast zyskać na cesji 40 tys. zł, może na niej stracić dodatkowo 160 tys. zł.
Media, inspirowane poniekąd przez sektor bankowy, nagłaśniają problem nieetycznie działających spółek. Banki robią, co w ich mocy, by frankowicze kojarzyli renomowane kancelarie prawne właśnie z przedstawionym powyżej kontrowersyjnym modelem biznesowym. Niektórzy konsumenci rzeczywiście ulegają tej manipulacji i na wszelki wypadek wolą odstąpić od roszczeń, byleby tylko uniknąć uwikłania się w kolejne problemy finansowe.
W 2025 roku frankowicze nie muszą obawiać się ani przegranej, ani przewlekłości postępowania
Gdybyśmy w okolicach 2018 roku zapytali przeciętnego frankowicza, dlaczego nie składa pozwu o nieważność swojej umowy, zapewne jedną z najczęściej padających odpowiedzi byłaby ta wskazująca na strach przed przegraną. Dziś kredytobiorcy nie muszą obawiać się porażki w sądzie, gdyż wygrywają od 97 do 99 proc. postępowań. W najlepszych kancelariach frankowych w kraju skuteczność przyjętej w sądzie argumentacji wynosi blisko 100 proc.
W ubiegłych latach sektor bankowy, dążąc do zniechęcenia konsumentów do składania powództw, posługiwał się argumentem przewlekłości procesu. Według banków wieloletnie sądzenie się jest pozbawione sensu, zwłaszcza jeśli tu i teraz można zawrzeć polubowną ugodę. Niestety dla bankowców, w grudniu 2023 roku TSUE wydał dwa prokonsumenckie wyroki zmieniające sposób zasądzania na rzecz kredytobiorców odsetek ustawowych za opóźnienie. W następstwie tej zmiany długoletni proces sądowy nie jest już dla konsumenta problemem. Wręcz przeciwnie: w wyniku przewlekłości procesu jego korzyść z wygranej może się podnieść o kilkanaście, czasem kilkadziesiąt procent, właśnie przez wzgląd na wspomniane odsetki.
Na efekty zmian w krajowym orzecznictwie nie trzeba było długo czekać. Banki same zaczęły dążyć do skrócenia postępowań, a droga do tego jest prosta: wystarczy akceptować wyroki sądów I instancji, co pozwala oszczędzić nie tylko na samych odsetkach, ale również na kosztach procesowych. Oto przykłady spraw, w których banki doszły do wniosku, że apelacja nie ma sensu:
- I C 850/23 – spór zamknięty wyrokiem Sądu Okręgowego we Wrocławiu, wydanym 17 kwietnia 2025 roku. 23 miesiące wcześniej kredytobiorcy wnieśli pozew przeciwko swojemu kredytodawcy, BOŚ Bankowi S.A., w którym zawarli roszczenie ustalenia nieważności umowy oraz zwrotu świadczenia nienależnego wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie. Ich roszczenie zostało uwzględnione: umowa, zawarta przez strony w 2005 roku, została uznana za nieważną. Pozwany bank ma oddać swoim klientom 107.149,50 zł oraz 16.490,09 CHF wraz z odsetkami ustawowymi, liczonymi od 26 maja 2023 roku do dnia zapłaty. Frankowicze zyskali na wyroku 171 tys. zł. Sprawę prowadził adwokat Paweł Borowski
- III C 2720/24 – sprawa, w której wyrok został wydany w zaledwie 4 miesiące od zainicjowania sporu. W niniejszym przypadku kredytobiorcy pozwali Deutsche Bank w związku z umową kredytu zawartą w 2007 roku. 19 listopada 2024 roku Sąd Okręgowy Warszawa-Praga uznał kwestionowaną umowę za nieważną, ponadto zasądził od pozwanego banku na rzecz powodów kwotę 416.274,50 zł wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie, naliczanymi od dnia 6 czerwca 2024 roku aż do dnia zapłaty. Łączny zysk kredytobiorców z wyroku to 134 tys. zł. Wyrok jest prawomocny. Kredytobiorców reprezentował adwokat Paweł Borowski.
PODSUMOWANIE:
Widmo ustawy frankowej, nieetyczne działania kancelarii odszkodowawczych, niefortunne wypowiedzi pełnomocniczki ministra sprawiedliwości, wyrok TSUE w sprawie neosędziów – to niektóre czynniki zniechęcające frankowiczów do pozywania banków o zwrot świadczeń. Na zamieszaniu w wymiarze sprawiedliwości korzystają więc podmioty, które odpowiadają za wprowadzenie do obrotu prawnego ponad 700 tys. abuzywnych umów. Wizerunkowe cięgi zbierają z kolei doświadczeni prawnicy – za to, że skutecznie pomagają konsumentom i pobierają za tę pomoc adekwatne wynagrodzenie, jak i sami konsumenci – za to, że wolą dochodzić swoich roszczeń przed sądami niż godzić się z bankami na ich zasadach.
Bankowcy okazali się niezwykle zręcznymi aktorami we frankowym teatrze. Nie tylko udało im się rozmyć odpowiedzialność za proceder frankowy, ale i zasiać wątpliwość w zakresie tego, kto występował w nim jako oprawca, a kto w charakterze ofiary. Efekt jest taki, że rządzący szukają rozwiązań legislacyjnych, które wzmocnią pozycję procesową banków, zamiast wspomóc stronę konsumencką, która chce jedynie skorzystać z przysługujących jej praw, zagwarantowanych unijną dyrektywą 93/13.
Co musi się stać, by niezdecydowani porzucili obawy i ruszyli do sądów? W największym stopniu w podjęciu decyzji pomogłaby im jasna deklaracja rządzących, rozwiewająca wątpliwości co do potencjalnych skutków potrącenia, a także odsetek ustawowych za opóźnienie i kosztów zastępstwa procesowego. Niestety, należy uznać za wątpliwe, że resort sprawiedliwości zdobędzie się na taki ruch, z bardzo prostej przyczyny: przedstawicielom ministerstwa nie zależy na tym, by frankowicze kierowali do sądów kolejne pozwy. Wręcz przeciwnie: szybkie wygaszenie sagi frankowej i w związku z tym udrożnienie sądów jest dokładnie tym, na co gra dziś obóz rządzący.
W tym konkretnym względzie interesy rządu są więc zbieżne z interesami samych banków, a skoro tak, to trudno oczekiwać, że jakiekolwiek projekty legislacyjne i systemowe adresowane (rzekomo) do konsumentów przyniosą skutek inny niż malejące zaufanie strony społecznej do wymiaru sprawiedliwości.



