W ostatnich tygodniach kilkukrotnie pisaliśmy o tym, że frankowa fala dynamicznie przepływa przez sądy okręgowe i kumuluje się w apelacyjnych, które nie do końca są przygotowane na jej przyjęcie. Doskonale to widać na przykładzie sądów apelacyjnych w Gdańsku i Krakowie, w których przeciętny referat sędziego wydziału cywilnego zawiera kilkaset spraw. Z tego nierzadko ponad połowa to właśnie sprawy frankowe, które nie są traktowane priorytetowo, a więc ich strony muszą cierpliwie czekać w kolejce na rozpatrzenie roszczeń. Przewlekłość sporów w II instancji z jednej strony stanowi test cierpliwości dla frankowiczów, a z drugiej daje bankom szansę na zmęczenie przeciwnika i zawarcie z nim ugody. Nerwowa sytuacja w sądownictwie stanowi też sposobność do pogłębienia podziałów w środowisku orzeczników – neosędziowie są wskazywani nierzadko jako mniej pracowici, z czym z kolei nie zgadzają się… prawnicy frankowiczów. Czy nadmierne obciążenie sądów II instancji istotnie powinno niepokoić sądzących się z bankami konsumentów? A może na długim postępowaniu kredytobiorca może tylko zyskać?
- Przy bieżącym tempie orzeczniczym frankowicze mogą czekać na rozpatrzenie swoich apelacji nawet po 8-10 lat. Wystarczy, że ich sprawa trafi do referatu sędziego, który wydaje po 3-4 wyroki miesięcznie
- Szczególnie trudna jest sytuacja frankowiczów sądzących się w apelacji gdańskiej, która wyraźnie nie radzi sobie z opanowaniem wpływu. Mimo zauważalnego kryzysu, podobnego do tego w Warszawie, resort wciąż nie zdecydował się na utworzenie tam sekcji frankowej
- Zdaniem prawników, w zwiększeniu tempa orzeczniczego mogłoby pomóc rozszerzenie kadry asystenckiej i urzędniczej. Problemem są… zarobki na tych stanowiskach, nieadekwatne do liczby obowiązków, co znacznie utrudnia obsadzenie wolnych etatów
- Frankowicz, którego sprawa została zarejestrowana w sądzie II instancji, zwykle nie musi przejmować się przewlekłością postępowania. Zwłaszcza jeśli zabezpieczył swoje roszczenie i trafił na sędziego, który stosuje teorię dwóch kondykcji.
Frankowy kryzys dotarł już do sądów apelacyjnych. Na rozpatrzenie sprawy trzeba tam czekać latami
Opieszałość Ministerstwa Sprawiedliwości, które bardzo długo zwlekało z utworzeniem wyspecjalizowanych wydziałów frankowych gdziekolwiek poza Warszawą, zaczyna przynosić pierwsze owoce: mimo rosnącego wskaźnika opanowania wpływu sądy są wprost zapchane tą kategorią postępowań, a w wielu jednostkach spory na tle kredytów w CHF zdecydowanie dominują nad wszystkimi innymi. Najgorzej prezentuje się sytuacja w sądach apelacyjnych. W ostatnich kwartałach tempo orzecznicze w okręgach wyraźnie przyśpieszyło, a więc do apelacji zaczęła płynąć prawdziwa rzeka żalu.
I nie są to wyłącznie żale banków, zaskarżających wyroki stwierdzające nieważność frankowych umów. Apelują również frankowicze – i tu ciekawostka: nie zawsze chodzi o apelację w przegranej sprawie. Niektórzy kredytobiorcy zaskarżają wyroki, które, obiektywnie rzecz biorąc, są dla nich korzystne (uznają roszczenie dotyczące nieważności umowy), tyle że – ze względu na sposób naliczenia odsetek ustawowych za opóźnienie – satysfakcjonują ich tylko połowicznie. Kredytobiorcy wiedzą, że w przypadku zasądzenia przez sąd okręgowy rozliczeń stron zgodnie z teorią salda mają duże szanse na zmianę wyroku w II instancji (i uzupełnienie go o dodatkowe korzyści wynikające z odsetek)
Efekt jest więc taki, że referaty w apelacjach puchną i nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała szybko ulec poprawie. W mniejszym stopniu niepokoi nas aktualne opanowanie wpływu w Warszawie, która jest dla resortu absolutnym priorytetem (na początku br. powstał tam pierwszy drugoinstancyjny wydział frankowy) – prawdziwa katastrofa rozgrywa się w Gdańsku i Krakowie, które do chwili obecnej nie doczekały się utworzenia wyspecjalizowanych sekcji frankowych.
Gdańsk i Kraków uginają się pod naporem frankowych apelacji: w skrajnych przypadkach rozpatrzenie apelacji może potrwać… 10, a nawet 21 lat!
Ze względu na sposób konstrukcji przepisów dotyczących właściwości miejscowej, gdańska i krakowska apelacja mają pod sobą bardzo popularne jednostki pierwszoinstancyjne, generujące gigantyczny roczny wpływ.
W przypadku Sądu Apelacyjnego w Krakowie sytuacja jest nieco lepsza niż w apelacji gdańskiej: do tego sądu wpływają apelacje z Krakowa, Kielc, Nowego Sącza i Tarnowa. Gdańsk, prócz apelacji z Trójmiasta, obsługuje również te z Bydgoszczy, Elbląga, Słupska, Torunia i Włocławka. Nietrudno domyślić się, co w takiej sytuacji może pójść nie tak.
W Sądzie Apelacyjnym w Krakowie sprawami o symbolu 049 cf zajmuje się 22 sędziów. Przeciętnie każdy sędzia I Wydziału Cywilnego ma w swoim referacie od 244 do 633 spraw. Wyjątkiem jest sędzia Bartosz Pniewski, którego referat liczy 8 spraw (stan na 28 maja br.). U większości tych sędziów blisko połowa spraw do rozpatrzenia (a często i więcej) dotyczy kredytów frankowych. Liczba wyroków wydanych przez poszczególnych sędziów w odniesieniu do spraw cywilnych waha się od 5 do 49. Zapytaliśmy sztuczną inteligencję, ile czasu będą potrzebować poszczególni sędziowie do wyczyszczenia swoich referatów. Odpowiedź wprawiła nas w sporą konsternację. Najszybciej ma to szansę zrobić sędzia Agnieszka Włodyga, mająca w swoim referacie 245 spraw, w tym 118 frankowych (stan na 28 maja 2025 roku). Sędzia od stycznia do końca maja wydała 41 wyroków, a zatem jej referat może zostać wyzerowany już za 2,5 roku. Na przeciwległym końcu zestawienia znalazły się następujące nazwiska:
- sędzia Barbara Baran: 21 lat i 1 miesiąc (sędzia wydała w tym roku 5 wyroków, zero w sprawach frankowych, a jej referat liczy sobie 253 sprawy, w tym 112 frankowych)
- sędzia Jerzy Bess: 10 lat i 5 miesięcy (sędzia wydał w br. 25 wyroków, w tym 14 frankowych, i ma w swoim referacie 621 spraw, z czego 353 dotyczą franków)
- sędzia Beata Kurdziel: 9 lat i 6 miesięcy (sędzia w tym roku orzekła w 28 sprawach, z czego 10 to sprawy frankowe, jej referat liczy 633 sprawy i jest w nim 367 spraw frankowych).
Sprawy frankowe to najliczniejsza kategoria postępowań cywilnych w gdańskiej apelacji
Pod względem frankowej obsady sędziowskiej sytuacja gdańskiej apelacji prezentuje się nieznacznie lepiej: sprawami o symbolu 049 cf zajmuje się tam 25 orzeczników. Nie zapominajmy jednak, ile okręgów podlega pod ten sąd i jaki generuje to roczny wpływ. Referaty sędziów rozpatrujących sprawy frankowe są obciążone w podobnym stopniu jak te w Krakowie. Najmniej zasobny zawiera 106 spraw, z kolei referat rekordzisty, którym jest sędzia Jantowski, liczy 727 spraw. Ten orzecznik załatwił w tym roku (do 9 czerwca) 110 spraw, z czego 80 (72,7 proc.) to te frankowe.
Nie jest to odosobniony przypadek – przykładowo sędzia Filip Sporek, mający w referacie 669 spraw frankowych, rozpatrzył w br. 87 spraw, z czego 75 (86 proc.) dotyczyło kredytów we franku. Ciekawie prezentują się statystyki sędziego Wickiego, który ma w referacie 448 spraw i wydał w tym roku 41 orzeczeń, z czego 37 dotyczyło sporów frankowych. Ponad 90 proc. spraw zakończonych przez sędziego w bieżącym roku miało związek z hipotekami pseudowalutowymi.
Za niedostateczne opanowanie wpływu odpowiadają… neosędziowie?
Nie najłatwiejsza sytuacja panująca w wydziałach cywilnych sądów II instancji jest doskonałą okazją do krytyki dla tej części środowiska komentatorskiego i eksperckiego, która jest niechętna tzw. neosędziom, mianowanym za poprzedniej władzy. W sieci można natknąć się na opinie, według których neosędziowie rzadko pojawiają się w pracy, przeprowadzają mało sesji, co wpływa na ich efektywność. Frankowi prawnicy nie dostrzegają jednak różnic w tempie orzeczniczym pomiędzy „neo” a „paleo” sędziami. Co więcej, niektórzy, jak np. mec. Mikołaj Rusiński, zwracają uwagę na to, że w pewnych przypadkach to paleosędziowie mogą skomplikować sprawę swoim podejściem – zwłaszcza jeśli niebawem przechodzą w stan spoczynku. Jeśli taki sędzia wyznaczy termin rozprawy ze znacznym wyprzedzeniem, może się zdarzyć tak, że nim trafi ona na wokandę, on zdąży zakończyć już swoją karierę orzeczniczą, a dana sprawa przejdzie do referatu innego sędziego, gdzie trafi na koniec kolejki. Czy można w takim przypadku mówić o sprawiedliwości? W naszej ocenie nie do końca.
Czego w takim razie potrzebują sądy do szybszego rozpatrywania spraw frankowych? Ciekawy wpis na ten temat opublikował ostatnio na portalu X.com wspomniany już adwokat Mikołaj Rusiński, specjalizujący się w sprawach frankowych.
Zwrócił on uwagę na braki wśród kadry asystenckiej i sekretarskiej, a także na wynagrodzenia urzędnicze, których wysokość zniechęca potencjalnych kandydatów do ubiegania się o stanowisko w najbardziej obciążonych sądach. Konstatacja prawnika jest gorzka: gdy chodzi o największe polskie miasta, lepsze od sądów perspektywy zarobku (a także awansu) dają… sieci spożywcze. Nie może zatem dziwić, że śmiałkowie podejmujący się pracy asystenta rzucają swój etat w sądzie nierzadko już po kilku miesiącach.
Spostrzeżenia te są naszym zdaniem wyjątkowo trafne, co pokazuje praktyka: Sąd Apelacyjny w Warszawie po dziś dzień nie zakończył rekrutacji na stanowiska asystenckie. Obecnie sąd chce zapełnić 20 wolnych wakatów, a drugi etap konkursu na wymienione stanowisko odbędzie się 26 czerwca br. Rekrutacja w tym sądzie prowadzona jest od wielu miesięcy, a odzew chętnych jest niewystarczający.
Pieniądze z frankowego zwycięstwa będą większe, jeśli sprawa się przeciągnie
Czy frankowicze, których sprawy trafiły (bądź już niedługo trafią) do sądów apelacyjnych w Gdańsku, Krakowie i Warszawie, powinni niepokoić się krytycznym przeciążeniem wydziałów cywilnych w tych jednostkach, przekładającym się na przewlekłość postępowań? Naszym zdaniem nie ma powodów, by kredytobiorcy martwili się tym stanem rzeczy. A przynajmniej nie wtedy, gdy uzyskali zabezpieczenie powództwa lub gdy sądzą się z bankiem w sprawie dotyczącej spłaconego kredytu. Jeżeli kredytobiorca nie spłaca już rat swojego kredytu (czy to przez wzgląd na wykonanie umowy, czy to z uwagi na uzyskane zabezpieczenie powództwa), nie odczuwa tak wielkiej presji związanej z toczącym się postępowaniem.
Kredytobiorcy powinni brać pod uwagę to, że ich oczekiwanie na prawomocny wyrok zostanie hojnie wynagrodzone. Nie zapominajmy, że dominująca linia orzecznicza jest taka, iż nieważną umowę należy rozliczyć zgodnie z teorią dwóch kondykcji. Kredytobiorca powinien więc odzyskać od banku całe spłacone nienależnie świadczenie, i to wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie, uwzględniającymi czas trwania całego postępowania, tak przed sądem I, jak i II instancji. Obecna wysokość odsetek to 10,75 proc. w skali roku – więcej, niż można uzyskać, deponując oszczędności na lokacie. Długotrwały proces sądowy należy więc traktować podobnie jak lokatę: odsetki ustawowe zabezpieczają roszczenie kredytobiorcy przed wpływem inflacji – a to luksus, do którego przeciętny obywatel nie ma niestety tak prostego dostępu.
Bankowcy wykorzystują przewlekłość postępowań i zachęcają kredytobiorców do ugód. Czy szybka ugoda aby na pewno jest lepsza niż długi proces?
Banki zdają sobie sprawę, że nie wszyscy frankowicze, którzy czekają na prawomocny wyrok w sprawie o nieważność, rozumieją zasadę działania odsetek ustawowych za opóźnienie. Wykorzystując ten fakt, próbują manipulować takimi osobami, wskazując przewlekłość postępowania sądowego jako poważny minus procesowania się. Jako bezstresową, szybką i bezpieczną alternatywę wskazują zawarcie ugody (sądowej lub pozasądowej), która pozwala na zamknięcie sporu w zaledwie parę tygodni. Czy rzeczywiście ugoda jest w stanie rozwiązać wszystkie problemy kredytobiorcy? Cóż, nie do końca. Litościwie pomińmy kwestię wysokości kwot, z dochodzenia których kredytobiorcy rezygnują, podpisując ugodę. Nie można zapominać, że ugoda różni się od wyroku sądowego nie tylko pod względem wysokości korzyści, ale również neutralności podatkowej. Wyrok sądu stwierdzający nieważność umowy i zasądzający na rzecz kredytobiorcy określoną kwotę pieniężną jest dla tegoż kredytobiorcy zupełnie neutralny podatkowo: fiskus nie może domagać się zapłaty podatku dochodowego od kwot, które frankowicz uzyskał na drodze prawomocnego wyroku sądu. W przypadku ugody sytuacja nie jest tak klarowna – owszem, frankowicze mogą liczyć na zwolnienie podatkowe, ale tylko w ściśle określonych przypadkach.
Opcja ta jest dostępna dla osób, które kupiły nieruchomość celem zaspokojenia własnych potrzeb mieszkaniowych. Zwolnieniu podlega tylko jeden lokal mieszkalny, zatem jeśli kredytobiorca kupił za franki kilka nieruchomości, musi wybrać, która zostanie objęta zwolnieniem z tytułu zawartej ugody. A co, jeśli część kredytowanej nieruchomości była wykorzystywana w celach prowadzonej działalności gospodarczej?
Cóż, zwolnienie podatkowe będzie proporcjonalne do stopnia, w jakim frankowicz wykorzystywał daną nieruchomość w sposób prywatny. Skomplikowane, prawda? Tym bardziej więc należy się zastanowić, czy po przejściu sprawy przez I instancję warto podpisywać z bankiem ugodę, która może wystawić kredytobiorcę na ryzyko zapłaty wysokiego, bo nawet 32-procentowego podatku dochodowego.
PODSUMOWANIE:
Jeżeli wierzyć sztucznej inteligencji, niektóre sprawy frankowe toczące się w krakowskiej apelacji mogą zakończyć się nawet za blisko 10 lat, co dla kredytobiorcy procesującego się w tej jednostce jest sytuacją nie do pomyślenia. Należy jednak spojrzeć na sprawę na chłodno i wziąć pod uwagę, że krajowy wymiar sprawiedliwości jest obecnie w fazie reform, a Ministerstwo Sprawiedliwości ma szereg pomysłów na rozładowanie kolejek w wydziałach cywilnych. Nawet, jeśli nie wszystkie są naszym zdaniem trafne, to część rzeczywiście może przyczynić się do poprawy wskaźnika opanowania wpływu w apelacji. Ważne jest z pewnością to, że resort dostrzega potrzebę rozszerzenia liczby etatów asystenckich i urzędniczych, a także podnoszenia wynagrodzeń na tych stanowiskach, dzięki czemu powinny stać się one bardziej atrakcyjne dla absolwentów studiów prawniczych. Bez pełnej obsady asystenckiej trudno o dobrą organizację pracy sędziów. Z kolei zwiększenie liczby stanowisk urzędniczych może pozytywnie wpłynąć na płynność obiegu dokumentów.
Do planów i ambicji resortu trzeba podchodzić z rozsądkiem: mało prawdopodobne, że za rok czy dwa średni czas trwania procesu o franki wyniesie kilka czy kilkanaście miesięcy. Nie należy ignorować jednak aspektu finansowego związanego z przewlekłym postępowaniem: bo nie oszukujmy się, frankowicze idą do sądów nie tylko po górnolotnie pojmowaną sprawiedliwość, ale również po pieniądze. A te będą większe, jeśli sprawa będzie trwała dłużej.