Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem obecnej ekipy rządzącej, ustawa frankowa wejdzie w życie w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Już teraz warto się zastanowić nad tym, jakie będą jej skutki – nie tylko dla samych frankowiczów, ale również dla banków, sądów i… pozostałych grup kredytobiorców, którzy, na razie nieśmiało, rozważają zakwestionowanie postanowień umownych, mających bezpośrednie przełożenie na wysokość miesięcznej raty kredytu. Czy ustawa frankowa rzeczywiście może odciążyć krajowe sądy, szczególnie te apelacyjne, i przyśpieszyć procedowanie spraw, nie tylko tych związanych z produktami bankowymi? A może wręcz przeciwnie: da bankom nowe narzędzia do przedłużania postępowań, w konsekwencji rozciągając sagę frankową na kolejne lata? Zapraszamy do naszej analizy.
- Opinia ekspertów prawnych na temat ustawy frankowej jest niejednoznaczna: wszystko dlatego, że jej projekt zawiera zarówno zapisy korzystne dla strony konsumenckiej, jak i takie, które stanowią ukłon w stronę sektora bankowego
- Jeżeli ustawa frankowa wejdzie w życie, kredytobiorcy zyskają dostęp do automatycznego zabezpieczenia swoich roszczeń. Banki z kolei będą miały dużą swobodę w korzystaniu z instytucji potrącenia – będzie ona dla nich dostępna aż do końca postępowania w II instancji
- Warto się zastanowić, jak ustawa frankowa wpłynie na liczbę apelacji składanych przez banki. Już teraz sądy II instancji nie radzą sobie z opanowaniem wpływu: na rozprawę frankowicz musi czekać nierzadko i 2 lata. Czy nowe przepisy mają szansę coś zmienić?
- Choć wojna o franki wciąż trwa, bankowcy są już myślami gdzie indziej. Z niepokojem czekają na opinię Rzecznika Generalnego w sprawie C-471/24. Czy po ewentualnym prokonsumenckim wyroku w sprawie WIBORu banki zaczną używać ustawy frankowej do korkowania sądów?
Ustawa frankowa, czyli rozwiązanie, którego banki potrzebują, a na które nie zasługują
Mogłoby się wydawać, że o projekcie ustawy frankowej napisano już wszystko, przynajmniej w oparciu o dotychczasowe informacje przekazane mediom przez stronę rządową. Wiemy, jaki jest oficjalny cel ustawy (przyśpieszenie postępowań sądowych, usprawnienie sądownictwa dla dobra interesu publicznego, tj. obywateli i sądów), wiemy, na czym ma ona polegać, wiemy też, kiedy, teoretycznie, może wejść w życie (celem jest jej wprowadzenie jeszcze w bieżącym roku – vacatio legis będzie w tym przypadku zaledwie 14-dniowe). A czego nie wiemy?
Przede wszystkim wciąż nie do końca wiadomo, czy rzeczywiście, zgodnie z intencjami resortu sprawiedliwości, przełoży się na korzyści dla samych sądów i dla konsumentów. Ustawa zawiera bowiem elementy, których skutki mogą się okazać wysoce niespójne. Z jednej strony Ministerstwo próbuje uprościć procesy, między innymi poprzez wprowadzenie automatycznego zabezpieczenia roszczenia, tj. wstrzymania wykonywania umowy wraz z chwilą, w której pozwana instytucja otrzyma powództwo konsumenta.
Z drugiej jednak daje bankom rozszerzoną możliwość korzystania z mechanizmu potrącenia – jeśli ustawa wejdzie w życie, bank będzie mógł złożyć oświadczenie o potrąceniu aż do końca postępowania w II instancji. Frankowi prawnicy mocno krytykują to ostatnie rozwiązanie, wskazując na konsekwencje, jakie wywoła po stronie konsumenta rozszerzenie obowiązujących terminów. Kredytobiorca aż do prawomocnego końca procesu nie będzie wiedział, czy bank zdecyduje się na potrącenie wzajemnych wierzytelności, czy może jednak wystąpi z kontrpowództwem o zwrot kapitału, co wiązać się będzie z kolejnymi miesiącami, być może latami procesowania się i, oczywiście, związanym z tym stresem.
Potrącenie do końca postępowania w II instancji i zwrot połowy opłaty za cofnięty pozew: tak resort chce „premiować” banki za abuzywne postanowienia
Eksperci prawni wskazują, że banki najprawdopodobniej nie będą wcale śpieszyć się ze zgłaszaniem zarzutu potrącenia i w wielu przypadkach zdecydują się na skorzystanie z tego narzędzia w najpóźniejszym możliwym momencie. Wszystko po to, by kontrola prawa do potrącenia (przede wszystkim w zakresie ewentualnego przedawnienia roszczenia) odbywała się tylko w jednej instancji. Co za tym idzie, trudno podejrzewać, by po wejściu w życie ustawy banki masowo rezygnowały z zaskarżania negatywnych wyroków.
Rozszerzenie terminu na złożenie potrącenia to niejedyny ukłon w stronę banków, który znajdziemy w projekcie ustawy frankowej. Ponieważ projektodawca chce, aby banki cofały swoje pozwy o zwrot kapitału i decydowały się na wybór powództwa wzajemnego, wprowadza dla „biednych” przedstawicieli sektora finansowego zachętę. Bank, który w maksymalnie 6 miesięcy od wejścia w życie ustawy cofnie swoje powództwo o kapitał, otrzyma zwrot połowy opłaty za pozew (lub opłaty za apelację, jeśli sprawa trafiła już do drugiej instancji).
Również i to rozwiązanie zostało skrytykowane przez prawników, którzy jasno wskazują, że nie ma absolutnie żadnych przesłanek usprawiedliwiających ten (wart wiele milionów złotych) prezent dla banków. Instytucje te świetnie zarabiają, o czym świadczą ich kwartalne i roczne wyniki – nie ma więc podstaw, by podmioty, które są w 100 procentach odpowiedzialne za zjawisko masowych pozwów o franki, były traktowane w sposób preferencyjny, jak żadna inna grupa przedsiębiorców w Polsce.
Prawnicy tłumaczą to w bardzo prosty sposób: banki, które wprowadziły abuzywne produkty do obrotu prawnego, latami twierdziły, że skonstruowane przez nie umowy są ważne i powinny być wykonywane na dotychczasowych zasadach. Gdy sądy, między innymi na skutek orzeczeń TSUE, zaczęły stwierdzać nieważność tych umów, banki mogły zmienić swoją strategię procesową i już wtedy postawić na potrącenie.
Nie chciały tego robić, bo to oznaczałoby przyznanie się do winy i potwierdzenie nieważności tych umów. „Naprodukowały” więc dziesiątki tysięcy pozwów o zwrot kapitału, które (wobec twierdzenia, że umowy są ważne) nigdy nie powinny trafić do sądów. Nie tylko dlatego, że nie współgrały z argumentacją banków dotyczącą ważności umów (jak bank może ubiegać się o zwrot kapitału, gdy rzekomo jego umowa jest ważna?), ale również ze względu na to, że w znaczący sposób przyczyniły się do obecnej kryzysowej sytuacji w polskim sądownictwie.
Na kogo spadną koszty wygenerowane przez banki w procesach o zwrot kapitału?
Po wejściu w życie ustawy frankowej banki zostaną nagrodzone za swoją strategię radykalnym obniżeniem jej kosztów – a ponieważ sędziowie i cała reszta personelu w wymiarze sprawiedliwości nie pracują za darmo, za fanaberie bankowców zapłaci polski podatnik. Przyznajemy, że opisywany skutek dość interesująco koresponduje z zapewnieniami rządzących o tym, że ów projekt jest ukierunkowany na interes publiczny.
Aby było sprawiedliwiej, frankowicze otrzymają nagrodę pocieszenia w postaci wspomnianego już wcześniej zabezpieczenia roszczenia. W toku konsultacji społecznych udało się wynegocjować w tym aspekcie pewne zmiany. Eksperci przekonali przedstawicieli resortu, że warto zrezygnować z automatycznego wstrzymania wykonywania umowy w przypadku kredytobiorców, którzy nie spłacili jeszcze udostępnionego im kapitału. Tak jak i w pierwotnej wersji projektu, uruchomienie automatycznego zabezpieczenia będzie uzależnione od otrzymania przez bank powództwa kredytobiorcy. Cóż, pozostaje kibicować sądom, by działały w tym zakresie sprawniej niż do tej pory – inaczej niektórzy frankowicze poczekają na zabezpieczenie roszczenia od kilku do nawet kilkunastu miesięcy.
Ustawa frankowa a usprawnienie działania sądów apelacyjnych: co się zmieni?
Choć narracja Ministerstwa Sprawiedliwości, uzasadniająca wprowadzenie ustawy frankowej, mogłaby sugerować, że sądy zupełnie nie radzą sobie z falą powództw o kredyty pseudowalutowe, nie do końca jest to zgodne z prawdą. W ostatnich miesiącach prezentowaliśmy statystyki z największych sądów okręgowych w Polsce i wniosek jest jeden: jednostki I instancji w znakomitej większości są w stanie, i to ze sporym zapasem, opanować bieżący wpływ spraw frankowych.
Dzieje się tak z kilku powodów – a rosnące doświadczenie sędziów, także w poprawnym odkodowywaniu bankowej strategii, obmierzonej na przewlekłość postępowania, to tylko jeden z nich. Główna przyczyna tego stanu rzeczy jest w istocie prozaiczna: liczba umów do zakwestionowania maleje, a wraz z nią topnieje też liczba nowych powództw wpływających do sądów.
Sądy okręgowe powoli pozbywają się więc problemu masowych spraw o franki, ale tego samego nie można powiedzieć o sądach apelacyjnych. Największy boom na pozwy o nieważność i zapłatę przypadł na lata 2022-2023 – wiele tych spraw właśnie wchodzi w fazę apelacyjną. I to w apelacji zaczyna się właśnie kryzys, którego skalę trudno jest na chwilę obecną przewidzieć. Już teraz w niektórych apelacjach, np. w tej lubelskiej, na wyznaczenie terminu rozprawy trzeba czekać blisko 2 lata.
Czy ustawa zawiera rozwiązania, które mogą pomóc w odciążeniu sądów apelacyjnych? Teoretycznie tak. Wszak, jak zostało wcześniej wspomniane, banki dostaną finansową zachętę do cofania apelacji, a mniejsza liczba zaskarżeń to mniej indywidualnych przypadków do rozpatrzenia. Przynajmniej na papierze.
Owszem, w statystykach z pewnością będzie to wyglądało pięknie: Ministerstwo Sprawiedliwości będzie mogło zwołać konferencję, na której z dumą obwieści, że liczba spraw powiązanych z frankami spadła w kwartale o X procent. Ale w praktyce roszczenia banków zostaną „przeniesione”, pod postacią potrącenia, do spraw zainicjowanych przez kredytobiorców. I sądy apelacyjne tak samo będą musiały zająć się ich roszczeniami, tyle że statystycznie nie będzie to już zwracać tak dużej uwagi.
Rozwiązaniem, które, naszym zdaniem, może odciążyć sędziów w apelacji, jest automatyczne zabezpieczenie roszczenia. Po wejściu w życie tego zapisu sędziowie II instancji nie będą musieli rozpatrywać zażaleń banków na postanowienia sądów okręgowych w przedmiocie zabezpieczenia roszczeń. Zaskarżenia te mają charakter masowy i z całą pewnością wpływają w sposób negatywny na tempo orzecznicze. Negatywnie przekładają się też na sytuację kredytobiorców, którzy nie mogą w sposób niezakłócony korzystać ze środka tymczasowego, który jest im, jako konsumentom, zagwarantowany unijnym orzecznictwem.
Czego zabrakło w projekcie ustawy frankowej, a co mogłoby odciążyć apelację?
Wierzymy, że Ministerstwo Sprawiedliwości miało dobre chęci, projektując rozwiązania, które znamy dziś z zapisów ustawy frankowej. Czegoś jednak zabrakło, by cel, polegający na usprawnieniu procesów, mógł zostać osiągnięty. Otóż zabrakło przede wszystkim odwagi i konsekwencji w działaniu. Zamiast na konkrety, postawiono na półśrodki, rozwiązania, które dobrze „sprzedają się” na konferencjach, ale słabiej bronią w praktyce.
W 2025 roku mamy jasno nakreślony europejski standard ochrony konsumenta, za co frankowicze mogą podziękować TSUE. Resort korzysta z tego dorobku w niezwykle zachowawczy sposób, uważając przy tym, aby przypadkiem nie obrazić szanownych bankowców zbyt daleko idącymi regulacjami. Druga, poprawiona wersja projektu ustawy jest nawet mniej restrykcyjna dla banków niż zakładał to pierwotny projekt.
Rządzący całkowicie odeszli od koncepcji nadania rygoru natychmiastowej wykonalności wyrokom sądów I instancji, czyli uwzględnili krytykę bardzo głośno podnoszoną przez banki. To rozwiązanie mogło nakłonić przedstawicieli sektora do nieskładania apelacji od negatywnych wyroków – wszak przed zarejestrowaniem sprawy w II instancji środki zdążyłyby już trafić na konto kredytobiorcy, zaś szansa na ich odzyskanie w wyniku odwołania wynosiłaby ok. 1 proc. (tyle spraw w apelacji wygrywają banki).
Jeżeli jednak Ministerstwo Sprawiedliwości z różnych względów nie chciało postawić na taki środek, powinno się zastanowić na wprowadzeniem innych metod nacisku na banki. Takich, które skłonią te instytucje do akceptowania wyroków wydawanych w I instancji, a także do oferowania kredytobiorcom uczciwych ugód.
Takim rozwiązaniem mogłoby być na przykład zwiększenie opłat za apelację i obarczenie banku, w przypadku przegranej, wyższymi niż do tej pory kosztami zastępstwa procesowego. Nie chodzi o to, by środki te trafiały do frankowiczów. Niech zasilają Skarb Państwa – chodzi po prostu o to, by banki przestały traktować z góry przegraną apelację jako formę inwestycji: szansę na odłożenie w czasie rozliczeń z klientem.
Brak tego rodzaju rozwiązań (albo innych, jednak przynoszących podobny skutek) powoduje, że znaczenie ustawy frankowej ma, w większym stopniu niż praktyczny, wymiar propagandowy. Odnosimy wrażenie, że chodzi o manifestowanie działań w mediach i doprowadzenie do sytuacji, w której spór frankowy zacznie wyglądać akceptowalnie w Excelu. W ostatecznym rozrachunku zmieni się niewiele: banki nadal będą grać na czas, przeciągać spory i maksymalnie, jak tylko się da, komplikować sytuację kredytobiorców, korzystając przy tym na kryzysie w wymiarze sprawiedliwości.
W mediach bankowcy jak zwykle będą powtarzać, że nie są niczemu winni: to kredytobiorcy nie chcą polubownego rozwiązania, nie chcą ugód, bo zostali do nich negatywnie nastawieni przez swoich pełnomocników prawnych. Cała odpowiedzialność w wymiarze wizerunkowym spadnie na stronę konsumencką i na kancelarie, które walczą w sądach o interes swoich klientów. Nikogo nie będzie interesować, jak tak naprawdę wyglądają ugody proponowane przez banki. Nikt z dziennikarzy nie zapyta szefa ZBP, po co były te wszystkie sprawy o zwrot kapitału, skoro potrącenie nie jest w polskim wymiarze sprawiedliwości instytucją nową lub szerzej nieznaną.
Za przewlekłość spraw sądowych, zwłaszcza w apelacji, społeczeństwo polskie obarczy… sędziów. Wszak Ministerstwo zrobiło, co w jego mocy, by dać im najlepsze narzędzia do sprawniejszego prowadzenia postępowań. Tymczasem mamy II połowę 2025 roku, a sądom w dalszym ciągu nie zostały udostępnione kalkulatory pozwalające na automatyczne rozliczenie stron nieważnej umowy. W wielu sądach od miesięcy, bez większych sukcesów, trwają rekrutacje na asystentów sędziów, ponieważ wymagania odnośnie kandydatów kompletnie nie współgrają z wynagrodzeniem oferowanym na tym jakże odpowiedzialnym stanowisku.
Im dłużej się nad tym zastanawiamy, tym większy geniusz dostrzegamy w strategii Ministerstwa. Schemat działania jest prosty: resort podejmuje decyzję, której celem jest zażegnanie określonego problemu. O swojej decyzji informuje media, a te następnie podają tę informację dalej. Społeczeństwo dowiaduje się, że rządzący zidentyfikowali jakiś problem i przedsięwzięli odpowiednie kroki, by go rozwiązać. Mało kto pofatyguje się później i sprawdzi, z jakim skutkiem. O utworzeniu nowych etatów asystenckich mówi się od miesięcy. Jak wygląda w praktyce ich zapełnianie, możemy się dowiedzieć ze stron samych sądów, wciąż mających pootwierane nabory.
Ustawa frankowa a sprawa WIBORu: czy banki będą celowo korkować sądy?
Już 11 września 2025 roku Rzecznik Generalny TSUE wypowie się w sprawie czterech pytań prejudycjalnych skierowanych do Luksemburga przez częstochowski Sąd Okręgowy. Chodzi oczywiście o sprawę C-471/24, czyli o słynny spór dotyczący możliwości badania klauzul powiązanych z WIBORem. Część środowiska eksperckiego uważa, że Rzecznik weźmie w obronę interesy strony konsumenckiej i opowie się za możliwością poddawania „klauzul wiborowych” kontroli krajowych sądów. Byłaby to prawdziwa katastrofa dla banków, zwiastująca falę powództw dotyczących hipotek złotowych.
Jeżeli TSUE po opinii Rzecznika Generalnego otworzy kredytobiorcom drogę do kwestionowania klauzul zmiennego oprocentowania, banki staną się zakładnikami krajowego wymiaru sprawiedliwości. Tak naprawdę im gorzej i wolniej będzie on wówczas działał, tym lepiej dla nich. Po pierwsze, zniechęci to kredytobiorców do dochodzenia roszczeń, po drugie odsunie w czasie pierwsze prokonsumenckie wyroki i ewentualne zadanie kolejnych pytań prejudycjalnych.
W takim przypadku należy spodziewać się, że banki zrobią absolutnie wszystko, by maksymalnie „wycisnąć” temat franków. To może zabrzmieć absurdalnie, ale wobec takiej desperacji nie można wykluczyć nawet takiego scenariusza, w którym podmioty te znów zaczynają walczyć z kredytobiorcami frankowymi o jakąś formę rekompensaty za użyczenie im kapitału, oczywiście nazwaną inaczej niż „wynagrodzenie”.
Nie zapominajmy, że sektor zatrudnia znakomitych i świetnie opłacanych prawników, którzy są gotowi wymyślić niejedną egzotyczną konstrukcję, byleby tylko wytworzyć po stronie konsumenckiej wrażenie niepewności prawnej. I nie będzie miało znaczenia, że spory te ostatecznie spełzną na niczym. Będzie chodziło wyłącznie o to, by sądy zajęły się czymś innym niż rozpatrywaniem spraw dotyczących hipotek złotowych.
A co z ustawą frankową? Czy może pomóc bankom w korkowaniu wymiaru sprawiedliwości? Oczywiście, że tak, przynajmniej w początkowym okresie jej obowiązywania. Przez pewien czas (do 6 miesięcy od wejścia w życie ustawy) pozwy przeciwko kredytobiorcom będą bardzo tanie – wszak będzie można je wycofać, wnioskując następnie o zwrot połowy poniesionych kosztów.
Wobec powyższych informacji trudno wieszczyć rychły koniec sagi frankowej – dopisywanie do niej kolejnych rozdziałów wciąż jest korzystne dla sektora bankowego. I póki to się nie zmieni, sprawy o symbolu 049 cf nie znikną z afisza.
PODSUMOWANIE:
Polski wymiar sprawiedliwości został zdominowany przez roszczenia kredytobiorców przeciwko bankom. Roszczenia, jak się okazuje, w 97-99 procentach słuszne, o czym świadczą statystyki orzecznicze. Ministerstwo Sprawiedliwości nie chce się biernie przyglądać kryzysowi w polskich sądach i trudno mieć o to pretensje. Można się już natomiast dziwić temu, w jaki sposób się za to zabiera. Próbuje subtelnie przypomnieć bankowcom o takich instytucjach jak potrącenie i pozew wzajemny, dając szansę na wycofanie się z klasą z powództw o zwrot kapitału. Kredytobiorcom oferuje systemową wersję środka, z którego z powodzeniem korzystali już wcześniej.
A co oferuje sądom? Mniej pracy przy postępowaniach zażaleniowych, to na pewno. Cała reszta pozostanie bez większych zmian – apelacje jak były, tak będą. Skłonność banków do odsuwania w czasie rozliczeń najprawdopodobniej się nie zmieni – a przynajmniej resort nie zaproponował narzędzia, które pozwalałoby sądzić inaczej.