Czy hiszpański gigant porzuci Polskę? Wiadomość o możliwej sprzedaży Santander Bank Polska przez hiszpańską grupę Banco Santander zelektryzowała rynek finansowy. Akcje banku skoczyły o ponad 7%, a analitycy okrzyknęli potencjalną transakcję jedną z największych w historii polskiej bankowości. W końcu chodzi o trzeci co do wielkości bank w kraju – instytucję z aktywami przekraczającymi 300 mld zł i około 6 milionami klientów korzystających z jej usług. Co kryje się za planami hiszpańskiego właściciela i jak ewentualna zmiana właściciela wpłynie na zwykłych klientów, „frankowiczów” oraz cały sektor bankowy? Przyglądamy się możliwym scenariuszom: od wejścia nowych zagranicznych graczy, przez repolonizację z udziałem państwowych gigantów, po konsekwencje prawne i ekonomiczne. Zapraszamy do pogłębionej analizy, która odsłoni szanse i zagrożenia kryjące się za kulisami tej operacji.
Zmiana właściciela a klienci indywidualni
Przeciętny klient banku – posiadacz konta osobistego, lokaty czy kredytu – zadaje sobie pytanie: czy zmiana właściciela oznacza dla mnie rewolucję? Na szczęście doświadczenia z wcześniejszych przejęć banków w Polsce podpowiadają, że warunki umów i ciągłość usług są zazwyczaj zachowane. Nawet jeśli Banco Santander sprzeda swój pakiet Santander Bank Polska, sama instytucja nadal będzie działać pod nadzorem Komisji Nadzoru Finansowego, z tym samym kapitałem zakładowym i na podstawie tych samych regulacji prawa bankowego. Oznacza to, że wszystkie dotychczasowe umowy – od prowadzenia ROR-ów po kredyty hipoteczne – pozostaną w mocy na dotychczasowych zasadach. Bank przejmowany to przecież nie startup technologiczny, lecz kolos z ponad 4,7 mln rachunków osobistych w złotych i 5,2 mld zł zysku netto za 2024 rok – nowy właściciel będzie zainteresowany utrzymaniem tej bazy i reputacji.
Dla posiadaczy kont osobistych i oszczędności zmiana właściciela z reguły jest transparentna. Numer rachunku nie ulegnie zmianie, karta debetowa nadal będzie działać, a środki na koncie są chronione przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny bez względu na to, kto posiada akcje banku. Nowy inwestor – czy to zagraniczny bank, czy konsorcjum krajowe – będzie prawdopodobnie chciał utrzymać dotychczasowych klientów, a nawet ich przyciągnąć więcej, więc nie należy oczekiwać pogorszenia oferty produktowej na dzień dobry. Jeśli już, to możliwe są promocyjne zachęty (np. nowe lokaty, konto z bonusem na start) mające ocieplić wizerunek po zmianie szyldu. W dłuższym horyzoncie możliwe są korekty oferty – każdy właściciel ma własną strategię, więc np. priorytetem nowego inwestora mogą stać się inne segmenty rynku. Jednak podstawowe produkty dla klienta detalicznego raczej nie znikną, bo stanowią fundament banku.
Kredytobiorcy hipoteczni w złotych również nie powinni odczuć natychmiastowych zmian. Umowy kredytowe są długoterminowe i mają określone warunki (oprocentowanie, marża, harmonogram spłat) – te klauzule nie mogą zostać jednostronnie zmienione przez fakt przejęcia banku. Nowy właściciel, jeśli zechce zmodyfikować ofertę kredytów hipotecznych, zrobi to dla nowo udzielanych kredytów, a nie już istniejących umów. Istotnym aspektem jest jednak obsługa klienta: czy procesy i standardy obsługi pozostaną na dotychczasowym poziomie?
Santander Bank Polska był chwalony m.in. za nowoczesną bankowość elektroniczną i aplikację mobilną – klienci zapewne oczekują, że niezależnie od zmiany właściciela te udogodnienia nie znikną. Ewentualna fuzja z innym bankiem w przyszłości mogłaby oznaczać migrację systemów (co bywa wyzwaniem technicznym), ale zwykle odbywa się to planowo i z komunikacją do klientów, jak miało to miejsce przy wcześniejszych połączeniach banków na polskim rynku.
Pewną niepewność mogą odczuwać depozytariusze większych kwot i klienci private banking – z natury rzeczy są wyczuleni na stabilność instytucji. Warto jednak podkreślić, że Santander Bank Polska pozostaje świetnie skapitalizowanym bankiem o stabilnej sytuacji finansowej.
Nawet zmiana większościowego akcjonariatu nie oznacza zachwiania stabilnością operacyjną – bank nadal będzie podlegał tym samym wymogom płynności i kapitałowym. Co więcej, potencjalni kupcy to renomowane grupy finansowe lub podmioty państwowe, którym zależeć będzie na bezproblemowym przejęciu. Dlatego ryzyko przerw w działaniu bankowości internetowej, bankomatów czy infolinii jest znikome – takie operacje planuje się z dużym wyprzedzeniem i pod nadzorem regulatora.
Rebranding to kwestia, która zapewne pojawi się dopiero po pewnym czasie (o ile w ogóle). Gdy Santander w 2018 roku zastępował markę BZ WBK swoim logo, proces przeprowadzono sprawnie, a klienci poza nowym szyldem nie odczuli negatywnych skutków. Podobnie nowy właściciel zapewne zechce wzmocnić własną markę, ale będzie to robił ostrożnie, by nie zrazić klientów.
Summa summarum, dla klientów indywidualnych najbliższe miesiące powinny minąć spokojnie – bank nie zniknie z dnia na dzień, a zmiana właściciela odbędzie się raczej na poziomie giełdowych pakietów akcji niż codziennej bankowości. Niemniej jednak warto śledzić komunikaty banku – powinien on informować klientów z odpowiednim wyprzedzeniem o wszelkich zmianach, choćby formalnych.
Frankowicze pod lupą: szansa na ugody czy nowe ryzyka?
Osobną grupą klientów, dla których wieść o zmianie właściciela może budzić mieszane uczucia, są tzw. frankowicze, czyli posiadacze kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich. W przypadku Santander Bank Polska mówimy o znaczącej liczbie takich klientów – bank ma na koncie tysiące umów kredytowych w CHF zaciąganych lata temu jeszcze jako BZ WBK lub Kredyt Bank. Co ważne, wielu z tych klientów znajduje się w sporze prawnym z bankiem.
Santander jest czwartym najczęściej pozywanym bankiem przez frankowiczów w Polsce – na koniec 2024 r. toczyło się 14,6 tys. spraw sądowych przeciw bankowi, podczas gdy liczba zawartych ugód frankowych to 9,5 tys.. To oznacza, że dotychczas bank bardziej “męczył się” z frankami niż je rozwiązywał – liczba pozwów przewyższa liczbę ugód, co odróżnia go od np. państwowego PKO BP, który zawarł znacznie więcej ugód niż ma pozwów.
W kontekście możliwej zmiany właściciela pojawia się pytanie: czy nowy inwestor zmieni strategię wobec kredytów frankowych? Dotychczasowa polityka Santandera była dość zachowawcza – bank zwiększał rezerwy na ryzyko prawne (w 2024 r. aż 3,2 mld zł odpisów na franki), ale nie rzucił się masowo do proponowania ugód na taką skalę jak niektórzy konkurenci. Dla aktywnie spłacających kredyt we franku, którzy dotąd nie weszli w spór, zmiana właściciela raczej nie zmieni nic z dnia na dzień – rata kredytu w CHF nadal będzie zależeć od kursu i stawki LIBOR/SARON, a umowa obowiązuje na dotychczasowych warunkach.
Jednak nowy właściciel może z czasem zrewidować podejście: ugody frankowe stały się sposobem na ograniczenie kosztów sądowych i ryzyka, co pokazał przykład PKO BP czy mBanku. Jeżeli bank trafi w ręce inwestora skłonnego oczyścić bilans z bomb zegarowych, możliwa jest nowa fala propozycji ugodowych – np. przewalutowanie kredytu po preferencyjnym kursie na złotówki. Taki ruch mógłby być korzystny dla obu stron: klienci zdjęliby z siebie ciężar ryzyka kursowego, a bank ograniczyłby niepewność prawną.
Dla frankowiczów będących już w trakcie postępowań sądowych kluczowe jest, czy zmiana właściciela wpłynie na linię obrony banku. Formalnie pozwanym pozostaje ten sam podmiot (Santander Bank Polska S.A.), więc tok spraw sądowych toczy się dalej niezależnie od rotacji akcjonariatu. Możliwe jednak, że nowy zarząd banku – pod egidą nowego właściciela – oceni kalkulację ryzyka inaczej. Niewykluczone, że część sporów będzie chciał zakończyć polubownie, szczególnie jeśli linia orzecznicza sądów nadal będzie sprzyjała klientom.
Przypomnijmy, że sytuacja prawna kredytów frankowych w Polsce dojrzewa – pytania prejudycjalne do TSUE, uchwały Sądu Najwyższego – wszystko to stopniowo rozjaśnia obraz na korzyść konsumentów. Bank kupujący Santander może chcieć unikać wieloletnich batalii sądowych odziedziczonych po poprzedniku i zaproponować ugody, by zamknąć trudny rozdział. Z drugiej strony, jeśli nowy inwestor uzna, że dotychczasowe rezerwy pokrywają ryzyko i lepiej bronić się w sądach – frankowicze mogą nadal być trzymani w niepewności.
W tle pojawia się też wątek repolonizacji – o którym za chwilę szerzej – ale już teraz warto zauważyć: jeśli Santander zostałby przejęty przez podmioty kontrolowane przez państwo, możliwa jest zmiana podejścia do frankowiczów w duchu politycznym.
Rządzący politycy w ostatnich latach mocno naciskali na sektor bankowy, by ten rozwiązywał problem kredytów frankowych (presja UOKiK, Komisji Nadzoru Finansowego, pomysły ustaw). Bank pod kontrolą Skarbu Państwa mógłby być bardziej skłonny do systemowego rozwiązania – np. programowego przewalutowania wszystkich kredytów według z góry określonych zasad lub szybkiego zawierania ugód, aby “zamieść” problem pod dywan przed kolejnymi wyborami. Oczywiście takie ruchy mają swoją cenę – koszty ugód musiałby ktoś ponieść (akcjonariusze, Skarb Państwa?), co nowy inwestor brałby pod uwagę przy wycenie banku.
Podsumowując, frankowicze powinni uważnie obserwować zmiany właścicielskie w Santanderze, bo mogą one przynieść albo nowe otwarcie na dialog (i korzystne ugody), albo kontynuację dotychczasowej polityki. Jedno jest pewne: problem portfela frankowego będzie jednym z kluczowych zagadnień, które każdy potencjalny nabywcaSantandera musi uwzględnić w biznesplanie. Wymusi to decyzje – czy ciąć straty i dogadać się z klientami, czy dalej twardo obstawać przy swoim. Z punktu widzenia stabilności sektora byłoby korzystne, gdyby nowy właściciel pomógł zdjąć tę tykającą bombę nie tylko z barków Santander Bank Polska, ale i całego rynku, choć to oczywiście wymaga odwagi i gotowości poniesienia kosztów.
Kto kupi Santander? Możliwe scenariusze przejęcia
Od momentu pojawienia się informacji o planach Banco Santander, giełda plotek ruszyła pełną parą. Kto stanie się nowym właścicielem trzeciego największego banku w Polsce? Oto główne scenariusze, o których mówi się w kuluarach finansowych i mediach, wraz z analizą ich realności oraz potencjalnych konsekwencji polityczno-ekonomicznych.
Erste Group – austriacki rycerz na białym koniu?
Wśród zagranicznych kandydatów najczęściej przewija się nazwa Erste Group – austriackiego giganta bankowego, obecnego m.in. w Czechach, na Słowacji czy w Rumunii, lecz dotąd nieobecnego w Polsce. Co więcej, Erste jawi się jako faworyt: już pod koniec kwietnia Banco Santander potwierdził prowadzenie rozmów z Erste w sprawie sprzedaży 49% akcji Santander Bank Polska. To znacząca informacja – Hiszpanie przyznali tym samym, że Austriacy poważnie myślą o wejściu na nasz rynek. Ujawniony pułap 49% wskazuje na ciekawą strategię: przejęcie kontrolnego, lecz mniejszościowego pakietu akcji. Taki udział dałby Erste realny wpływ na bank (zapewne objęliby ster w zarządzie), ale jednocześnie umożliwiłby uniknięcie obowiązkowego wezwania na 100% akcji (co w polskich warunkach wymagane jest powyżej progu 50% lub 66% własności – stąd próg 49% bywa maksymalizowany, by nie uruchamiać kosztownego obowiązku wykupu reszty akcjonariatu).
Dlaczego Erste? Po pierwsze, bank ten od lat sygnalizował chęć ekspansji w Polsce – prezes Erste w ubiegłym roku wprost deklarował poszukiwanie okazji do przejęcia banku o znaczącym udziale w rynku. Teraz taka okazja pojawia się jak na zamówienie. Po drugie, Erste Group jest w dobrej kondycji finansowej i według analityków byłaby w stanie sfinansować transakcję przejęcia pakietu kontrolnego Santandera bez podnoszenia własnego kapitału. Innymi słowy, Austriacy mają amunicję finansową gotową do strzału. Wejście do Polski pozwoliłoby im od razu wskoczyć na podium – z dnia na dzień stawaliby się trzecim co do wielkości graczem nad Wisłą. Taka szansa może się nie powtórzyć, stąd determinacja Erste wydaje się zrozumiała.
Politycznie scenariusz Erste byłby stosunkowo neutralny. Austria to kraj UE, a Erste to prywatny inwestor – trudno tu doszukiwać się kontrowersji, jakie np. wywołałoby przejęcie przez podmiot powiązany z rosyjskim czy chińskim kapitałem (takie opcje na szczęście nie wchodzą w grę). Rząd polski (zwłaszcza nowy, wyłoniony po ostatnich wyborach) raczej nie miałby ideologicznych oporów przed sprzedażą banku prywatnemu europejskiemu podmiotowi – choć zapewne pojawiłyby się głosy, że to dalsza utrata “polskości” sektora bankowego. W praktyce jednak Santander Bank Polska już teraz nie jest polski (Hiszpanie kontrolują 62,2% akcji), więc zmieniłby się tylko “rodzaj cudzoziemca” na fotelu właściciela.
Ekonomicznie i biznesowo wejście Erste mogłoby oznaczać sporą dawkę świeżej konkurencji i mobilizacji dla całego sektora. Austriacy, żeby uzasadnić tak duży wydatek (kilka miliardów euro), musieliby intensywnie rozwijać biznes: walczyć o klientów, może wprowadzać nowe produkty czy technologie sprawdzone na innych rynkach. Dla klientów Santandera mogłoby to oznaczać z czasem nowe oferty i usprawnienia, gdyż Erste zapewne zechce udowodnić swoją wartość dodaną. Oczywiście początkowo możliwy jest efekt “stary właściciel wychodzi, nowy się rozgląda” – czyli okres przejściowy, w którym strategiczne decyzje będą wstrzymane do czasu finalizacji transakcji. Potem jednak można oczekiwać, że Erste zacznie porządki: być może integracja niektórych usług z resztą grupy, wymiana pewnych systemów czy optymalizacja sieci placówek.
Ponieważ Erste nie ma w Polsce innego banku, nie będzie to klasyczna fuzja dwóch podmiotów (jak np. połączenie Santander Banku z Kredyt Bankiem dekadę temu) – raczej przejęcie i kontynuacja działalności pod nowym szyldem, co z punktu widzenia pracowników i klientów jest prostsze (mniej dublujących się oddziałów do zamknięcia, mniej zwolnień). Marka “Santander” zapewne zostałaby po jakimś czasie zastąpiona marką Erste lub inną należącą do grupy (np. w Czechach Erste działa pod nazwą Česká Spořitelna – czy w Polsce przywróciliby markę “Społeczna Kasa Oszczędności”? Mało prawdopodobne, raczej poszliby w branding korporacyjny Erste).
Realność scenariusza Erste ocenić można wysoko. Skoro rozmowy już trwają i zostały oficjalnie potwierdzone, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Co prawda komunikat Santandera zastrzegł, że nie ma pewności, czy negocjacje zakończą się umową – to standardowa ostrożność. Możliwe przeszkody? Cena – Hiszpanie ponoć oczekują ok. 7–8 mld euro za cały swój pakiet, więc za ~49% proporcjonalnie mniej, co wciąż jest gigantyczną kwotą. Erste będzie twardo kalkulować, czy taka inwestycja się zwróci. Druga kwestia: zgody regulacyjne. KNF z pewnością szczegółowo prześwietli austriacką grupę (pod kątem stabilności, struktury właścicielskiej, planów wobec polskiego rynku), a UOKiK oceni wpływ na konkurencję. Tutaj raczej nie powinno być problemów – Erste nie ma w Polsce innych banków, więc nie tworzy monopolu ani duopolu. Paradoksalnie, to bardziej politycy spoza rządu mogą kręcić nosem, że zamiast repolonizacji mamy “przerepolonizację” w postaci zmiany jednego zagranicznego pana na innego.
Credit Agricole – francuski atak na podium
Innym potencjalnym kupcem, o którym mówi się w analizach, jest Credit Agricole. Ta francuska grupa bankowa to finansowy gigant (w globalnym rankingu banków plasuje się w pierwszej dziesiątce świata), ale w Polsce jej córka zajmuje dopiero dziewiątą pozycję i jest trzy razy mniejsza od Santander Bank Polska. Dla Credit Agricole przejęcie Santandera byłoby zatem skokiem na zupełnie inny poziom: z banku drugiej ligi prosto do pierwszej trójki. Francuzi mogą mieć apetyt, bo polski rynek od lat jest dla nich ważny (są tu obecni nie tylko w bankowości detalicznej, ale i przez spółki leasingowe, ubezpieczeniowe, fundusze). Tak duża akwizycja z pewnością zyskałaby akceptację centrali w Paryżu, zwłaszcza że globalne wyniki Credit Agricole są mocne – w ostatnich latach zysk netto grupy przekraczał 9 mld euro rocznie, co oznacza solidne zaplecze kapitałowe.
Atutem scenariusza Credit Agricole jest fakt, że bank ten już działa w Polsce, zna tutejsze realia i ma wypracowaną infrastrukturę (choć znacznie mniejszą niż Santander). Przejęcie mogłoby skutkować fuzją obu banków – czyli wchłonięciem Santander Bank Polska przez Credit Agricole i operacyjnym połączeniem instytucji. Taki proces byłby wyzwaniem logistycznym: integracja systemów IT, dostosowanie oferty produktowej, ujednolicenie sieci oddziałów (zapewne część placówek w miejscowościach, gdzie oba banki występują, zostałaby zamknięta jako zdublowana). To wszystko oznacza koszty i ryzyka. W przeszłości na polskim rynku bywały jednak podobne operacje – np. fuzja BPH z Pekao w 2007 roku czy bardziej recentralnie: wchłonięcie Deutsche Banku Polska przez Santander w 2018 (choć to była mniejsza skala). Credit Agricole musiałby przekonać akcjonariuszy, że podoła integracji tak dużego podmiotu. Synergiemogłyby być znaczące: większy bank mógłby ciąć powielone koszty (działalność centrali, back office) i zwiększyć dochody poprzez cross-selling (np. oferowanie klientom Santandera produktów ubezpieczeniowych Credit Agricole i vice versa).
Z punktu widzenia klientów przejęcie przez Credit Agricole to de facto połączenie z ich obecnym bankiem. Dla dotychczasowych klientów Santander Bank Polska oznaczałoby to, że prędzej czy później zostaną klientami banku o nazwie Credit Agricole (bo zapewne marka francuska zostałaby docelowo utrzymana jako jedyna). Mogliby się spodziewać zmian w ofercie, np. pojawienia się produktów znanych dziś z Credit Agricole (konto “Edition”, kredyty gotówkowe pod innymi brandami itp.). Klienci obecnego Credit Agricole natomiast zyskaliby dostęp do większej liczby oddziałów (bo doszłyby im lokalizacje Santandera) i potencjalnie do bardziej rozbudowanej bankowości online (Santander jest tu wysoko oceniany – pytanie czy system zostałby zunifikowany do jednego, a jeśli tak, to którego). Takie zmiany są jednak odległe i rozłożone w czasie – na start prawdopodobnie nowy właściciel utrzymałby status quo dwóch oddzielnych banków, by później krok po kroku je łączyć.
Realność: Credit Agricole z pewnością stać na tę transakcję i „zamożny rodzic” z Francji mógłby wyłożyć wymagane miliardy. Pytanie, czy rzeczywiście będzie chciał. W przeszłości, gdy na sprzedaż wystawiany był mBank (2020 r., przymiarki Commerzbanku do sprzedaży), Credit Agricole pojawiał się w spekulacjach, lecz ostatecznie nie złożył oferty – podobnie jak BNP Paribas czy ING. Być może wystraszyła ich cena lub skala komplikacji. Teraz stawka jest jeszcze wyższa. Analitycy sugerują, że dla Credit Agricole taka akwizycja byłaby “naturalnym wzmocnieniem pozycji” zarówno w segmencie klientów detalicznych, jak i korporacyjnych. Jeżeli Francuzi rzeczywiście mają długofalowe plany bycia jednym z filarowych banków Europy, to obecność na tak dużym rynku jak Polska jest koniecznością. Z perspektywy regulatora – UOKiK – fuzja Credit Agricole z Santanderem byłaby sporą konsolidacją, ale mimo wszystko nowy twór wciąż miałby silną konkurencję (PKO BP, Pekao, ING, mBank, Millennium, BNP…). Więc zgoda antymonopolowa jest prawdopodobna, choć mogą być wymagane pewne środki zaradcze (np. sprzedaż części portfela kredytów czy oddziałów w miejscach o zbyt dużej koncentracji, ale to detale techniczne).
Politycznie wariant francuski to po prostu kontynuacja modelu, w którym polski sektor bankowy jest kontrolowany przez zachodnie grupy finansowe – nic nowego od lat 90. Rząd raczej nie przyklaskiwałby otwarcie (“sprzedajemy kolejny bank Francuzom”), ale też nie bardzo miałby powód, by to blokować, o ile transakcja spełnia warunki rynkowe. Być może pojawiłaby się narracja, że lepszy sojusznik z UE niż np. kapitał spoza Unii. Francja i Polska na szczeblu politycznym miewają zgrzyty, ale w biznesie bankowym Credit Agricole działa u nas od lat bez przeszkód. Można jednak oczekiwać, że ambitny plan Francuzów spotka się z kontrakcją innych chętnych – jeśli CA złoży ofertę, to pewnie nie będzie jedyną na stole.
UniCredit – powrót włoskiego gracza
Nazwisko trzeciego potencjalnego nabywcy wywołuje u niektórych deja vu: UniCredit. Ten włoski bank był przecież przez wiele lat obecny w Polsce jako większościowy właściciel Banku Pekao (drugiego co do wielkości banku w kraju). W 2017 roku Włosi sprzedali Pekao polskim inwestorom (PZU i PFR) w głośnej transakcji repolonizacyjnej. Czy teraz UniCredit mógłby wrócić na polski rynek drzwiami Santandera? Nie jest to wykluczone. UniCredit po latach restrukturyzacji odzyskał finansową pewność siebie i ponownie spogląda na rynki regionu. Co więcej, ma już w kadrze osoby dobrze znające polski rynek – niedawno włoski bank zatrudnił Wojciecha Sobieraja (twórcę Alior Banku) do projektu budowy bankowości w Europie, co część komentatorów odczytuje jako sygnał zainteresowania naszym regionem.
Przejęcie Santander Bank Polska przez UniCredit byłoby symboliczne – w pewnym sensie zamiana ról sprzed kilku lat. W 2017 to Santander (prywatny inwestor zagraniczny) zwiększał udziały w Polsce, kupując od Deutsche Banku część biznesu i rosnąc, podczas gdy UniCredit (inny prywatny inwestor zagraniczny) się wycofywał, sprzedając Pekao. Teraz Santander chce się wycofać, a UniCredit mógłby wejść. Taka rotacja wielkich graczy pokazuje, jak bardzo polski sektor bankowy zależy od globalnych strategii korporacji-matek. Dla UniCredit motywacją mogłaby być chęć odzyskania przyczółka na jednym z największych rynków Europy Środkowo-Wschodniej. Kupno Santandera dałoby Włochom ponownie około 12–13% udziału w polskim rynku kredytów i depozytów, czyli prawie tyle, ile miał Pekao przed sprzedażą. Z punktu widzenia prestiżu – bycie nieobecnym w Polsce trochę kłuje, gdy rywale (Erste, RBI, OTP) mają tu albo apetyt, albo udziały.
Realność scenariusza UniCredit budzi mieszane opinie. Z jednej strony analitycy wymieniają UniCredit jednym tchem obok Erste i Credit Agricole jako logicznego zainteresowanego. Włosi znają region, z sukcesami umacniają pozycję np. w Rumunii czy Turcji, więc Polska pasowałaby do tej układanki. Z drugiej strony, UniCredit raz już Polskę opuścił – przyczyną były m.in. potrzeba dokapitalizowania się i napięcia z polskim rządem (który wolał rodzimych właścicieli Pekao). Czy teraz, po zmianie u władzy w Warszawie, klimat jest lepszy dla Włochów? Obecna administracja zapewne podeszłaby do tematu bardziej pragmatycznie. UniCredit musiałby się jednak liczyć z dokładnym badaniem intencji – polski regulator mógłby pytać: czy to na pewno powrót na stałe, a nie skok po aktywa z zamiarem odsprzedaży po kilku latach? Włosi, aby przekonać do siebie rynek, musieliby przedstawić wiarygodny plan rozwoju Santander Bank Polska pod swoimi rządami.
Wpływ na sektor: Gdyby UniCredit przejął Santandera, mogłaby pojawić się pokusa połączenia go z… Bankiem Pekao, gdyby kiedykolwiek nadarzyła się taka okazja. Na razie to politologiczne political fiction – Pekao jest pod kontrolą skarbu państwa i nic nie zapowiada, by miał być sprzedany. Więc zapewne UniCredit prowadziłby Santander Polska jako osobną spółkę, możliwe że przywracając mu jakąś historyczną markę (UniCredit posiadał kiedyś markę Bank Pekao, ale tej nie odzyska – być może zdecydowałby się działać jako “UniCredit Bank Polska”, co wzmocniłoby branding grupy). Dla klientów zmiana byłaby w praktyce podobna jak w scenariuszu Erste – nowy zagraniczny właściciel, prawdopodobnie stopniowy rebranding i dostosowanie oferty do standardów grupy. Biorąc pod uwagę, że UniCredit kilka lat temu intensywnie ciął koszty i modernizował swoje banki (włoską centralę i zagraniczne oddziały), można się spodziewać, że spróbowałby wycisnąć efektywność także w polskiej jednostce. To może oznaczać pewne zmiany w strukturze (np. centralizacja niektórych funkcji, outsourcing usług, itp.), ale też inwestycje w cyfryzację – obszar, w którym zarówno Santander, jak i UniCredit mają mocne kompetencje.
Politycznie, Włosi mogą liczyć na mniejszy opór niż dekadę temu. W 2016–2017 repolonizacja Pekao miała kontekst polityczny (rząd PiS promował odzyskiwanie kontroli nad bankami). Teraz, w 2025 r., klimat się zmienił – priorytetem rządu może być raczej stabilność sektora i kontynuacja kredytowania gospodarki, niż własność narodowa za wszelką cenę. Oczywiście dla opinii publicznej byłaby to ciekawostka: “Włosi wracają do gry”. Nie można wykluczyć, że UniCredit złoży ofertę, choć część obserwatorów uważa, że jeśli już do walki staną zagraniczni gracze, to Erste i Credit Agricole mają pierwszeństwo, a Włosi mogą trzymać swoje siły na inną okazję.
Repolonizacja 2.0 – państwowi giganci znów do akcji?
Czwarty scenariusz to powrót do koncepcji repolonizacji, czyli przejęcia banku przez podmioty kontrolowane przez polski kapitał państwowy. Skoro w 2017 roku udało się odkupić Pekao od Włochów, to czemu nie spróbować teraz z Santanderem – mógłby pomyśleć ktoś w rządzie. Wymieniane są tu różne warianty: udział PZU (największego polskiego ubezpieczyciela, który jest już właścicielem ok. 20% Pekao), zaangażowanie funduszu państwowego PFR, a nawet ponowne wejście do gry banku Pekao (np. poprzez fuzję lub wymianę akcji między Pekao a Santanderem). Teoretycznie możliwe jest też, że PKO BP zechce połknąć Santandera – to jednak wydaje się najmniej realne, bo PKO jako dominujący gracz nie dostałby na to zgody antymonopolowej, a i dla samego PKO byłoby to zbyt duże obciążenie finansowe.
Przeanalizujmy jednak wariant z udziałem Pekao/PZU/PFR. Model 2017 wyglądał tak, że konsorcjum PZU i PFR wykupiło od UniCredit ok. 32% akcji Pekao, nie przekraczając 50%, dzięki czemu uniknięto obowiązkowego wezwania na resztę akcji. Dziś mogłoby to wyglądać podobnie: np. PZU wraz z PFR kupują od Hiszpanów pakiet np. 40%, drugi pakiet np. 22% przejmuje któryś z kontrolowanych podmiotów (np. samo Pekao lub PKO BP w roli mniejszego partnera), reszta akcji zostaje na giełdzie.
W ten sposób polski kapitał miałby kontrolę, ale nie 100% udziałów, a Hiszpanie dostaliby upragnioną gotówkę. Taka układanka pozwoliłaby utrzymać Santander Bank Polska jako oddzielny podmiot, tylko z nowymi akcjonariuszami, albo – bardziej ambitnie – doprowadzić z czasem do fuzji z Pekao. Połączony bank Pekao-Santander stałby się gigantem numer jeden w Polsce, wyprzedzając PKO BP pod względem sumy bilansowej.
Brzmi dumnie? Być może dla niektórych polityków tak, ale ekonomiczne i operacyjne wyzwania byłyby ogromne. Łączenie drugiego i trzeciego największego banku to operacja o niespotykanej skali, pełna ryzyk i trudności. Należałoby zintegrować dwie duże organizacje, systemy, kultury korporacyjne – to proces na lata, podczas których uwaga zarządów byłaby skupiona do wewnątrz zamiast na rynku.
W efekcie, jak zauważają eksperci, sektor być może stałby się bardziej wydajny dzięki oszczędnościom skali, ale jednocześnie mniej chętny do konkurowania o klienta (bo mniej byłoby rywali, a duży moloch mógłby popaść w samozadowolenie).
Czy rząd faktycznie chciałby takiego ruchu?
Poprzednia ekipa rządząca (2015–2023) przykładała dużą wagę do tego, by “polonizować” sektor bankowy. Obecnie jednak stery przejęła koalicja o nieco innym spojrzeniu – bardziej rynkowym. Wydawanie miliardów złotych z państwowych spółek na odkup dobrze prosperującego banku może nie być politycznie uzasadnione, zwłaszcza gdy są inne pilne potrzeby finansowe państwa.
Analitycy zresztą sceptycznie oceniają możliwość repolonizacji Santandera – wskazują, że raczej trudno byłoby zebrać potrzebny kapitał i motywację, zwłaszcza że grupa PZU sygnalizuje wręcz chęć ograniczania zaangażowania w banki (ze względu na regulacje Solvency II wymagające większych kapitałów). Innymi słowy, PZU nie pali się, by powiększać swoje “bankowe imperium”.
Pekao, choć stabilne, też musiałoby zaryzykować własny rozwój dla takiej fuzji. PFR natomiast to fundusz, który mógłby dołożyć cegiełkę finansową, ale czy sam weźmie większość na siebie? Ma już w portfelu mniejszościowy udział w Pekao, inwestował też w ratowanie innego banku (VeloBank) – kolejne duże zaangażowanie w bank komercyjny mogłoby przekraczać jego mandat rozwojowy.
Polityka jednak bywa nieprzewidywalna. Gdyby np. zagraniczni chętni nie zaproponowali satysfakcjonującej ceny, a kurs akcji Santander BP spadł, pojawić by się mogła narracja: “nie oddajmy banku za bezcen, niech wróci w polskie ręce”. Wówczas scenariusz repolonizacyjny mógłby odżyć, szczególnie przy wsparciu np. Narodowego Banku Polskiego czy innych instytucji zapewniających finansowanie. Być może rozważano by inżynierię finansową w postaci wspomnianej wymiany akcji – np. Santander globalnie otrzymuje udziały w Pekao w zamian za oddanie kontroli nad Santander BP. W efekcie Hiszpanie nadal mieliby ekspozycję na Polskę (poprzez udział w połączonym banku), ale już nie jako większościowy właściciel, zaś Polska zyskałaby większą kontrolę nad sektorem. Taki manewr wydaje się skomplikowany, ale jest wykonalny – w świecie fuzji i przejęć zdarzają się transakcje wymiany udziałów na podobną modłę.
Realność repolonizacji 2.0 na ten moment wydaje się niższa niż scenariuszy z udziałem zagranicznych banków. Jak podsumowali to eksperci cytowani w mediach finansowych – nie wierzą, by Santander miał zostać przejęty przez państwowych graczy. Rynek kapitałowy też raczej obstawia inwestora branżowego, skoro kurs akcji rośnie pod wpływem plotek o Erste czy Credit Agricole, a nie o PZU.
Dla klientów ewentualne przejęcie przez konsorcjum typu PZU-Pekao-PFR mogłoby oznaczać dłuższy okres niepewności i zmian. Państwowi właściciele mogliby np. dążyć do połączenia oferty Santandera z Pekao lub Aliorem (tak jak swego czasu rozważano fuzję Pekao z Aliorem – ostatecznie zarzuconą).
W krótkim terminie klienci nie mieliby powodu do obaw – bank nadal działałby normalnie. Ale w dłuższym, mogliby zauważyć np. upodobnienie oferty do Pekao, potencjalnie zmianę brandingu, być może nacisk na obsługę w oddziałach (Pekao jest tradycyjnie bardziej konserwatywny w bankowości niż dotychczasowy Santander). Z drugiej strony, kapitał państwowy mógłby zapewnić dodatkowe bezpieczeństwo – klienci mogliby odczuć, że “nasz bank jest za duży, by upaść, skoro stoi za nim państwo”.
Podsumowując scenariusze przejęcia: kandydaci zagraniczni (Erste, UniCredit, Credit Agricole) wydają się realni i każdy z nich niósłby inne implikacje dla rynku – od nowego konkurenta z zapałem do ekspansji, przez powrót do sprawdzonego układu, po konsolidację istniejących graczy.
Opcja repolonizacji jest kusząca dla tych, którzy patrzą patriotycznie na gospodarkę, ale stoi pod znakiem zapytania z uwagi na koszty i ryzyka. A co, jeśli… nikt nie kupi banku? Taki wariant również trzeba brać pod uwagę – Hiszpanie co prawda sondują rynek, ale mogą ostatecznie się wycofać, jeśli nie dostaną zadowalających ofert. Wtedy Santander Bank Polska zostałby w grupie, być może z nową strategią (np. dalsze drobne sprzedaże akcji na giełdzie, aby redukować zaangażowanie stopniowo). Dla klientów byłby to sygnał uspokojenia: zostajemy pod tym samym dachem. Jednak atmosfera wokół banku już się zmieniła – jak widać, puszczenie oka przez właściciela, że jest gotów sprzedać, uruchomiło lawinę skutków.
Komentarz ekspercki: między globalną strategią a polską rzeczywistością
Patrząc chłodnym okiem finansisty na całą sprawę, widać wyraźnie, że decyzja Banco Santander nie wzięła się z kaprysu, lecz jest elementem większej układanki. Hiszpańska grupa, zarządzająca aktywami rzędu 2 bilionów dolarów, szuka sposobu, by przebić się do elity światowej. Skoro Polska daje tylko 6% przychodów grupy, a jednocześnie pochłania uwagę (choćby przez wspomniane ryzyka prawne – franki, wakacje kredytowe, itp.), nic dziwnego, że uwaga Anny Botín kieruje się ku Ameryce.
Tam Santander widzi większe możliwości wzrostu i synergii, obsługując 80 mln klientów w Ameryce Płd. wobec 45 mln w całej Europie. Sprzedaż polskiego biznesu za szacowane 7–8 mld euro dałaby zastrzyk gotówki na te plany. Z perspektywy centrali to ruch pragmatyczny – odcinamy kupon od inwestycji sprzed lat (przypomnijmy, Santander kupił BZ WBK w 2011 r. za ~3 mld euro, później dołożył Kredyt Bank – dziś wartość polskiej spółki jest znacznie wyższa). Trudno właścicielowi odmówić prawa do takiej kalkulacji.
Co jednak oznaczałoby to dla polskiego rynku finansowego? Z jednej strony, moglibyśmy mieć do czynienia z największą bankową transakcją dekady, która pokazałaby, że Polska znów jest atrakcyjna dla globalnych graczy. Od lat mówiono, że polskie banki stały się “niesprzedawalne” – kto tu jest, ten siedzi, a nowi nie wchodzą. Powód? Podatek bankowy, niestabilne otoczenie prawne, interwencjonizm – te czynniki zniechęcały inwestorów.
Jeśli jednak znajdzie się chętny na Santander Bank Polska, będzie to dowód wiary w potencjał naszego rynku. Być może pociągnie to za sobą dalsze ruchy – np. właściciela mógłby zmienić Millennium czy mBank, o których to plotki krążą od dawna. Polska bankowość, wchodząc w fazę konsolidacji, może zyskać większych, lepiej dokapitalizowanych graczy zdolnych konkurować na poziomie europejskim. Skorzystać mogą też klienci – większe banki, dysponujące efektami skali, mogą oferować tańsze usługi (np. niższe opłaty dzięki synergiom kosztowym) o ile nie osłabnie konkurencja.
No właśnie, z drugiej strony stoi obawa o konkurencję i “lokalny patriotyzm gospodarczy”. Jeśli każdy duży polski bank będzie należał do kogoś z zagranicy, pojawia się znów to samo pytanie, które wraca od lat: czyje interesy reprezentują te banki? W czasie prosperity to pytanie akademickie – liczy się zysk, więc zagraniczny właściciel i tak chce, by polska spółka zarabiała jak najwięcej, inwestowała, przyciągała klientów. Ale w czasach kryzysu bywa różnie.
Historia polskiej bankowości zna przypadki, gdy zagraniczna centrala ciągnęła zasoby z polskiej córki na ratunek sobie (np. transfery dywidend czy sprzedaż aktywów pod presją). Z kolei banki w polskich rękach nieraz były wykorzystywane do realizacji celów politycznych – czy to kredytowania “narodowych czempionów”, czy masowego oferowania ugód frankowych pod polityczne dyktando. Idealnego rozwiązania nie ma.
Być może zdrowym kompromisem jest równowaga: część sektora w rękach rodzimych instytucji (PKO BP, Pekao, może Alior), a część – w rękach kapitału prywatnego z zagranicy. Dzięki temu jest i konkurencja, i pewien bufor bezpieczeństwa. W tym świetle sprzedaż Santandera np. bankowi Erste nie zaburzy tej równowagi dramatycznie (zagraniczny za zagraniczny), zaś repolonizacja zwiększyłaby udział “polskiego” kapitału do dominującego poziomu, co może rodzić pokusę tworzenia oligopolu państwowego.
Makroekonomicznie, polski sektor bankowy stoi teraz przed ciekawym okresem. Po latach wysokich stóp procentowych – które wywindowały zyski banków do rekordów – nadchodzą obniżki stóp, spada marża odsetkowa, a na horyzoncie widać spowolnienie gospodarcze.
Nowy właściciel Santandera wejdzie na rynek, gdzie zyski ze standardowej działalności mogą już nie rosnąć tak szybko, a jednocześnie będzie trzeba zmierzyć się z wyzwaniami regulacyjnymi(potencjalna reforma wskaźnika WIBOR, końcówka wakacji kredytowych, zwiększone wymogi kapitałowe). Nie kupuje więc kury znoszącej same złote jaja, tylko raczej dojrzałą firmę, która wymaga mądrego zarządzania, by utrzymać dotychczasowe wyniki.
To oznacza, że każdy scenariusz – czy to z Austriakami, Francuzami, Włochami czy Polakami – musi zakładać ciężką pracę i inwestycje, by wartość banku dalej rosła. Jeśli nowy właściciel temu podoła, wszyscy skorzystamy: klienci (bo dostaną lepsze usługi), gospodarka (bo silny bank więcej kredytuje), rynek kapitałowy (bo udana transakcja przyciągnie uwagę inwestorów na GPW).
Na koniec warto pamiętać o lekcjach z historii. Polskie banki już wiele razy zmieniały barwy – wystarczy wspomnieć przejęcia BPH, WBK, BGŻ, Pekao. Za każdym razem początkowe emocje opadały, a życie toczyło się dalej. Banki to instytucje zaufania publicznego i nawet nowy właściciel nie może sobie pozwolić na zawodzenie tego zaufania. Dlatego najbardziej prawdopodobnym skutkiem potencjalnej sprzedaży Santander Bank Polska jest… ciągłość z drobnymi korektami.
Być może zmieni się logo na oddziałach, może oferta zostanie tu czy ówdzie uzupełniona, może frankowicze doczekają się telefonu w sprawie ugody, a może i nie. Natomiast system finansowy jako całość pozostanie stabilny – bo zadbają o to i regulacje, i własny interes nowych właścicieli. Dla polskiego rynku to trochę test: czy potrafimy przyciągać inwestycje i jednocześnie chronić rodzimych klientów. Ten felieton nie postawi kropki nad i, kto ostatecznie kupi Santander Bank Polska.
Ale jedno wydaje się pewne: cokolwiek się stanie, będzie to decyzja, której skutki odczuje nie tylko ten jeden bank, lecz szerzej – cały sektor i jego klienci na lata do przodu. Warto więc, by była to decyzja przemyślana i oparta na długofalowej wizji, a nie tylko politycznym impulsie czy chwilowej koniunkturze. Bo banki, jak uczy historia, łatwo sprzedać, trudniej odkupić – i na odwrót. A tu stawką są miliardy złotych i zaufanie milionów klientów.