PLN - Polski złoty
CHF
4,58
czwartek, 8 maja, 2025

Frankowicze nie powiedzieli ostatniego słowa! Nowe pozwy, nowe fronty, darmowe mieszkania – banki załamane!

„Koniec eldorado kancelarii? Frankowicze mocno wyhamowali z pozwami” – takim tytułem Business Insider ogłosił rzekomy kres fali procesów wytaczanych bankom przez posiadaczy kredytów frankowych. Autorzy powołują się na dane z I kwartału 2025 r., według których liczba nowych pozwów spadła o 40% względem analogicznego okresu rok wcześniej. Na pierwszy rzut oka brzmi to, jakby „frankowa gorączka” wygasała, a prawnicy musieli zwijać interes. Czy jednak faktycznie oznacza to koniec walki frankowiczów o sprawiedliwość? Nic bardziej mylnego. Za suchymi statystykami kryją się przemilczane konteksty, które pokazują, że banki wcale nie mogą odetchnąć z ulgą – przeciwnie, czeka je dalszy ciąg sądowych batalii na wielu frontach.

Mniej nowych spraw, ale wciąż tysiące pozwów

Zacznijmy od liczb. Owszem, w pierwszym kwartale 2025 r. do sądów okręgowych wpłynęło około 14,3 tys. nowych pozwów frankowych – podczas gdy rok wcześniej było to rekordowe 23,8 tys.. Spadek jest znaczący, nikt temu nie zaprzecza. Jednak 14 tysięcy nowych spraw w ciągu zaledwie trzech miesięcy to wciąż ogromna skala – średnio ponad 150 pozwów każdego dnia roboczego. Trudno uznać, by frankowicze masowo dali za wygraną. Łącznie w polskich sądach toczy się już około 200 tysięcy postępowań dotyczących kredytów frankowych, z czego zdecydowana większość wciąż czeka na prawomocny finał (do początku 2025 r. zakończono prawomocnie tylko ~30 tys. spraw). Innymi słowy – fala pozwów bynajmniej nie opadła, ona jedynie zmienia charakter.

Co w największym stopniu wpłynęło na niższą liczbę nowych spraw na początku 2025 r.? Paradoksalnie… wcześniejszy sukces frankowiczów. Jak przyznają sami prawnicy, najbardziej zdeterminowani kredytobiorcy już wcześniej złożyli pozwy, zwłaszcza zachęceni pasmem korzystnych wyroków w 2022–2023. W efekcie naturalne jest, że grupa aktywnychkredytobiorców chętnych do natychmiastowej walki trochę się skurczyła. Ale ich miejsce zajmują inni – osoby, które spłaciły kredyty już kilka lat temu. Jeszcze do niedawna wielu myślało, że skoro dawno pozbyli się długu, „nie opłaca się” już iść do sądu. Teraz zmieniają zdanie.

Z danych mBanku wynika, że w IV kwartale 2024 r. ponad połowa nowych pozwów dotyczyła właśnie już spłaconych umów. Gdy więc opada pierwsza fala pozwów od bieżących kredytobiorców, rusza druga fala – od dawno uwolnionych od długu frankowiczów, którzy również domagają się sprawiedliwości. To wyraźny sygnał, że twierdzenia o „końcu” problemu są co najmniej przedwczesne.

Warto też zauważyć, że spadek nowych pozwów wynika częściowo z… sukcesów na innych polach. Banki, widząc niemal pewną swoją porażkę w sądzie, zaczęły na większą skalę oferować ugody. W samym Pekao do początku 2023 r. zawarto ponad 7,5 tys. ugód z frankowiczami, a sektor bankowy chwalił się łącznie ~87 tys. ugód na przestrzeni ostatnich lat. Te tysiące ugód oczywiście zmniejszyły statystyki pozwów sądowych – ale absolutnie nie oznaczają, że kredytobiorcy pogodzili się z losem. Wręcz przeciwnie: to banki skapitulowały, proponując warunki pozasądowe, byle tylko uniknąć wyroku. Jak przyznaje Business Insider, banki coraz częściej muszą iść na ustępstwa i „oferują ugody na lepszych warunkach” widząc, że na sali sądowej czekają ich niekorzystne tendencje. Krótko mówiąc: to nie klienci rezygnują z walki, lecz banki wywieszają białą flagę, próbując minimalizować straty.

Bankowe mity kontra sądowa rzeczywistość

Narracja o „końcu eldorado kancelarii” ma jeszcze jeden podtekst – sugeruje, że fala pozwów była napędzana głównie przez żądnych zysku prawników, a nie realne krzywdy tysięcy klientów. Tymczasem sądowa rzeczywistość nie pozostawia złudzeń: rację mieli kredytobiorcy. Frankowicze w ostatnich latach wygrywają niemal wszystkie sprawy. W 2023 r. wygrali 97% procesów przeciw bankom, a na poziomie apelacji ich skuteczność sięgnęła aż 99%. Według najnowszych danych, obecnie frankowicze wygrywają średnio 99 na 100 spraw zarówno w I, jak i II instancji. To absolutnie bezprecedensowa statystyka, pokazująca skalę nieprawidłowości po stronie banków. Gdyby umowy były uczciwe, tak miażdżąca przewaga jednej strony byłaby niemożliwa.

Wygrane frankowiczów to nie „jackpot” od losu, ale rezultat systemowego problemu: polskie banki przez lata oferowały toksyczne produkty finansowe. Kredyty pseudowalutowe (tzw. frankowe) to dziś najsłynniejszy przykład, ale przecież nie jedyny. Wcześniej byliśmy świadkami dramatu tysięcy rodzin uwikłanych w polisolokaty – hybrydowe polisy inwestycyjne, które zamiast obiecanych zysków przyniosły straty i gigantyczne opłaty likwidacyjne. Sąd Najwyższy już w 2022 r. przeciął spekulacje, umożliwiając ofiarom polisolokat odzyskanie pieniędzy nawet wiele lat po rozwiązaniu takich umów. I rzeczywiście, do dziś zapadają wyroki unieważniające te „polisy” jako sprzeczne z naturą ubezpieczenia (np. wyrok SR Wrocław z 18.11.2024 r. unieważniający polisolokatę MultiAsset Invest i nakazujący zwrot klientowi wszystkich wpłaconych środków). Toksyczne okazały się także kredyty frankowe – pełne nieuczciwych klauzul, nieprzewidywalne i dewastujące domowe budżety. A obecnie na horyzoncie rysuje się afera z kredytami złotówkowymi opartymi o WIBOR, gdzie znów pojawiają się wątpliwości co do transparentności i rzetelności mechanizmów ustalania oprocentowania.

To banki przez lata czerpały eldorado zysków ze skomplikowanych produktów wciskanych klientom, wykorzystując ich zaufanie i niewiedzę. Przypomnijmy – sektor bankowy w Polsce tylko w 2024 r. zarobił na czysto ponad 42 mld zł, bijąc historyczne rekordy rentowności, co więcej prognozuje się, że zyski w 2025 r. będą podobne. Te zyski napędzały m.in. wysokie marże i opłaty od kredytów, także tych wadliwych. Dopiero masowe pozwy i interwencja sądów przerwały tę passę, zmuszając banki do tworzenia rezerw na przegrane sprawy i ograniczenia apetytu. Jak celnie ujęła to Gazeta Wyborcza, po serii wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE banki musiały „złożyć broń”, tworzyć kolejne rezerwy i rezygnować z zysków, które wcześniej beztrosko kalkulowały. Innymi słowy – skończyło się eldorado, ale nie kancelarii, tylko banków żerujących na nieświadomości klientów.

Nowe fronty: WIBOR i „darmowy kredyt” – koszmar banków powraca

Podczas gdy część komentatorów próbuje odtrąbić koniec spraw frankowych, na horyzoncie już widać kolejne problemy sektora bankowego. Frankowicze to był dopiero początek – ostrzegają obserwatorzy rynku finansowego – bo nadchodzi nowy koszmar banków, tym razem związany z kredytami złotowymi.

Coraz głośniej jest o sprawach podważających WIBOR, czyli zmienną stopę procentową, od której zależy oprocentowanie kredytów w złotych. Przez lata mało kto zadawał pytania o sposób wyznaczania WIBOR-u. Dopiero gdy stopy procentowe poszybowały w górę, a raty kredytów hipotecznych wzrosły o kilkadziesiąt procent, kredytobiorcy zaczęli drążyć temat. Czy banki rzetelnie informowały o ryzyku wzrostu WIBOR? Czy zasady ustalania tej stawki były transparentne? Wątpliwości tych nie da się już zbyć machnięciem ręki – zwłaszcza, że pierwsze wyroki sądów podważają ważność umów opartych o WIBOR.

Pod koniec 2024 r. Sąd Okręgowy w Suwałkach w głośnym orzeczeniu usunął z umowy kredytu złotowego wskaźnik WIBOR oraz marżę, nakazując, by klient musiał oddać bankowi jedynie sam kapitał bez odsetek. Innymi słowy, kredyt złotowy miałby stać się „darmowy” jak w przypadku unieważnionego kredytu frankowego. Wyrok nie jest prawomocny, ale pokazuje kierunek – sądy przyglądają się umowom złotówkowym równie krytycznie jak frankowym. Już w połowie 2024 r. banki zaczęły raportować pierwsze pozwy „WIBORowe” – BNP Paribas przyznał w raporcie, że otrzymał 48 takich pozwów do końca II kw. 2024. To na razie początek, lecz prawnicy nie mają wątpliwości: fala pozwów o WIBOR będzie narastać. Stowarzyszenia konsumenckie szykują nawet pozew przeciwko instytucji odpowiedzialnej za ustalanie wskaźnika WIBOR (GPW Benchmark). Banki straszy wizja, że „złotówkowicze” pójdą śladem frankowiczów – a pierwsze jaskółki już są.

Równolegle rośnie popularność mniej znanego dotąd oręża konsumentów, jakim jest sankcja kredytu darmowego. Jeszcze rok-dwa lata temu mało kto o niej mówił, choć przepisy istnieją od dawna. Dziś sankcja darmowego kredytu staje się dla banków prawdziwą plagą – jak przyznaje Business Insider, liczba takich spraw liczona jest już w kilkunastu tysiącach i rośnie w tempie dwucyfrowym co kwartał. Przypomnijmy: chodzi o przepisy ustawy o kredycie konsumenckim, które przewidują drakońską karę dla banku lub firmy pożyczkowej, jeśli nie dopełni ona obowiązków informacyjnych wobec klienta. Karą tą jest właśnie „kredyt darmowy” – konsument musi zwrócić tylko pożyczony kapitał, bez odsetek i prowizji. Przez lata banki zdawały się nieobawiać tego przepisu, może licząc, że niewiele osób go użyje. Ale w ślad za sukcesami frankowiczów wyspecjalizowane kancelarie odkryły i ten front. Efekt? W sądach przybywa pozwów, w których klienci domagają się uznania, że ich kredyt gotówkowy czy ratalny był udzielony niezgodnie z przepisami – a więc de facto należy im się zwrot wszystkich zapłaconych odsetek i opłat.

Co gorsza dla banków, Trybunał Sprawiedliwości UE 13 lutego 2025 r. wydał wyrok potwierdzający, że sankcja kredytu darmowego jest zgodna z prawem unijnym i konsument może z niej skorzystać, jeśli bank naruszył wymagania informacyjne. TSUE wskazał, że polskie sądy mają prawo uwolnić klienta od wszelkich kosztów kredytu, gdy instytucja finansowa wprowadziła go w błąd lub nie przekazała rzetelnie wszystkich wymaganych danych. Ta decyzja jeszcze bardziej utoruje drogę pozwom – skoro nawet najwyższy europejski sąd stanął po stronie konsumentów, to „darmowe kredyty” przestają być ciekawostką, a stają się realnym zagrożeniem dla modeli biznesowych banków.

Banki same więc otworzyły nowe fronty, oferując w przeszłości ryzykowne produkty: od franków, przez polisolokaty, po kredyty złotowe o zmiennej stopie. Dziś próbują gasić pożary – to ugodami, to PR-ową narracją w mediach. Jednak kolejne grupy klientów uświadamiają sobie swoje prawa i ruszają po sprawiedliwość. Widząc frankowiczów wygrywających 99% sporów, inni kredytobiorcy pytają: czemu my mielibyśmy się godzić na gorsze traktowanie?.

TSUE i przedawnienie roszczeń – nadciąga kolejna fala?

Jest jeszcze jeden kluczowy aspekt, o którym Business Insider nie wspomina ani słowem: nadchodzące rozstrzygnięcia sądowe mogą ponownie odwrócić sytuację na niekorzyść banków i zachęcić kolejne tysiące klientów do działania. Chodzi o sprawę, która trafiła przed Trybunał Sprawiedliwości UE dotyczącą przedawnienia roszczeń banków wobec frankowiczów. Banki przegrały już batalię o dodatkowe wynagrodzenie za korzystanie z kapitału – TSUE stanowczo orzekł w 2023 r., że jeśli umowa była nieuczciwa, to bank nie ma prawa żądać nic ponad zwrot nominalnego kapitału. W odpowiedzi część banków zmieniła taktykę: zaczęły pozywać klientów o zwrot tegoż kapitału, próbując odzyskać chociaż pożyczone pieniądze.

Ale i tu pojawił się dla nich problem – kiedy rozpoczyna się bieg terminu przedawnienia takiego roszczenia? Według polskiego prawa bank ma tylko 3 lata na dochodzenie zwrotu wypłaconej kwoty (termin liczony jak dla roszczeń związanych z działalnością gospodarczą).

Sęk w tym, od kiedy liczyć te 3 lata. Banki twierdzą, że od momentu, gdy klient zakwestionował umowę (np. wniósł pozew o jej unieważnienie). Kredytobiorcy ripostują: skoro umowa od początku była nieważna, to roszczenie banku powstało już w chwili wypłaty kredytu (albo najpóźniej, gdy abuzywność klauzul została oficjalnie potwierdzona wpisem do rejestru klauzul niedozwolonych). Jeśli racja leży po stronie klientów, zdecydowana większość roszczeń banków jest dziś przedawniona – bo kredyty frankowe wypłacano przeważnie 10-15 lat temu.

Pytanie w tej sprawie zadał sędzia Michał Maj z wydziału frankowego SO w Warszawie i trafiło ono do TSUE. Wyrok ma zapaść w 2025 r. i może być prawdziwym przełomem. Jeżeli TSUE potwierdzi, że termin 3 lat należy liczyć np. od wypłaty kredytu lub od wpisania danej klauzuli do rejestru klauzul niedozwolonych, to znaczna część roszczeń banków wobec frankowiczów będzie już bezpowrotne przedawniona.

Co to oznacza w praktyce? Otóż wielu wahających się dotąd kredytobiorców może dostać zielone światło do pozwu: skoro bank nie będzie mógł skutecznie żądać zwrotu kapitału, ryzyko związane z unieważnieniem umowy spada niemal do zera. Ba, w skrajnych przypadkach może się okazać, że osoby, które spłaciły kredyt w całości, odzyskają wszystkie zapłacone raty, a bank nie odzyska już nawet grosza z wypłaconej kwoty – tak działa przedawnienie.

Perspektywa „darmowego domu”  brzmi dla klientów kusząco – i druzgocąco dla banków. Nic dziwnego, że sektor finansowy drży przed tym orzeczeniem TSUE, a jednocześnie usilnie przekonuje opinię publiczną, że temat franków jest już zamknięty. To trochę tak, jakby ktoś próbował zakończyć mecz w przerwie, bo nie podoba mu się, jak drużyna przeciwna przejmuje inicjatywę.

Narracja vs. rzeczywistość: komu ma służyć taki przekaz?

Przyglądając się uważnie medialnym doniesieniom, można odnieść wrażenie, że artykuły w rodzaju „Koniec eldorado frankowiczów” nie biorą się znikąd. To element szerszej narracji promującej interesy banków. Skoro siła faktów w sądach jest po stronie klientów, pozostaje próba oddziaływania na klientów poprzez opinię publiczną.

Przekaz jest jasny: „ludzie, dajcie spokój z tymi pozwami, już po wszystkim, nie wybijajcie się przed szereg”. Ma to zasiać zwątpienie: po co mam iść do sądu, skoro mówią, że już mało kto idzie i pewnie się nie opłaca? – mógłby pomyśleć przeciętny kredytobiorca, czytając pobieżnie taki nagłówek. Jeśli choć część potencjalnych powodów zrezygnuje z pozwu ze strachu lub dezinformacji, banki odetchną – każdy nieząłożony pozew to dla nich wymierna oszczędność.

Tyle że rzeczywistość przeczy tym próbom zniechęcania. Pozwy wciąż napływają szerokim strumieniem, choć może w nieco innej konfiguracji niż rok temu. Wyroki wciąż zapadają masowo na korzyść klientów i nic nie wskazuje, by miało się to odwrócić. Nowe grupy poszkodowanych (kredytobiorcy złotówkowi, klienci „kredytów darmowych”) dołączają do gry, korzystając z utartej ścieżki frankowiczów.

Co więcej, same banki wykonują sprzeczne ruchy – z jednej strony przez media ogłaszają zmierzch pozwów, a z drugiej w swoich raportach finansowych ostrzegają akcjonariuszy, że liczba pozwów może jeszcze rosnąć, zwłaszcza w kontekście nowych ryzyk prawnych.

Przykładowo, już w 2024 r. mBank przyznawał, że choć dynamika nowych spraw maleje, to spłacone kredyty stają się nowym ważnym źródłem pozwów, a niektóre mniejsze banki wciąż notują wzrosty liczby spraw o 50% rocznie (BOŚ: +50% w 2024). Trudno zatem mówić o definitywnym „końcu problemu”, skoro nawet bankowcy w sprawozdaniach dostrzegają kolejne etapy tej historii.

Na koniec warto zadać pytanie: kto tak naprawdę miał w Polsce eldorado?

Czy kancelarie prawne, które pomagają klientom odzyskać niesłusznie pobrane pieniądze i za tę pracę pobierają honoraria? Czy raczej banki, które przez lata zarabiały krocie na abuzywnych umowach, a teraz – gdy przyszło ponieść konsekwencje – próbują przedstawiać się jako ofiary pazernych prawników i „roszczeniowych” klientów? Każdy, kto śledzi fakty, zobaczy, że to banki przez długi czas żyły jak pączki w maśle, inkasując spready, prowizje, wysokie odsetki.

Frankowicze natomiast musieli latami znosić arogancję instytucji finansowych, ignorowanie ich reklamacji i groźby, że jak pójdą do sądu, to „stracą mieszkanie”. Teraz, gdy sądy stanęły po stronie obywateli, próbuje się odebrać tym obywatelom determinację narracją o „końcu eldorado”. Nic bardziej mylnego. Walka o sprawiedliwość trwa i wygląda na to, że szybko się nie skończy – dopóki każdy poszkodowany klient nie zostanie należycie rozliczony z bankiem na drodze prawnej bądź ugodowej.

Podsumowując: publikacje w stylu wspomnianego artykułu Business Insider to próba tworzenia wygodnej dla banków iluzji. Zamiast rzetelnej analizy pełnego obrazu zjawiska, mamy wybiórcze ujęcie jednego kwartału i insynuację, że klienci odpuszczają.

Prawda jest taka, że frankowicze masowo wygrywają w sądach, nowe pozwy wciąż napływają – także od tych, którzy dawno spłacili swoje kredyty – a banki muszą mierzyć się z konsekwencjami własnych działań. Jeżeli gdzieś kończy się eldorado, to w gabinetach bankowców, którzy przez lata byli przekonani o swojej bezkarności. Frankowicze zaś – zachęceni niemal pewnym zwycięstwem – nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Narracja może i próbuje zniechęcać, ale fakty mówią same za siebie. To jeszcze nie koniec – to dopiero początek nowego rozdziału.

FrankNews
FrankNews
FrankNews.pl składa się z ekspertów od spraw frankowych, prawników, dziennikarzy. Aktywnie śledzimy rozwój problematyki frankowej już od 2014 r, obserwujemy rozwój orzecznictwa oraz podmiotów oferujących pomoc prawną dla frankowiczów. Nasze artykuły regularnie publikowaliśmy w mediach oraz portalach internetowych. W 2020 r. postanowiliśmy stworzyć portal dzięki któremu każdy posiadacz kredytu frankowego znajdzie w jednym miejscu wszystkie niezbędne informacje. Tak powstał FrankNews.pl Materiały zamieszczone w serwisie Franknews.pl nie są substytutem dla profesjonalnych porad prawnych. Franknews.pl nie poleca ani nie popiera żadnych konkretnych procedur, opinii lub innych informacji zawartych w serwisie. Zamieszczone materiały są subiektywnymi wypowiedziami autorów.

Related Articles

Najnowsze