Rząd zapowiedział istotną nowelizację Prawa bankowego, oficjalnie w celu dostosowania polskich regulacji do unijnych wymogów kapitałowych. W wykazie prac legislacyjnych wskazano konieczność wdrożenia pakietu CRD VI/CRR III – czyli unijnych przepisów dotyczących ostrożności banków. Jednak zakres zmian sugeruje, że poza realizacją dyrektyw UE ustawodawca chce uporządkować krajowe sprawy nadzoru finansowego.
Projekt zakłada m.in. wprowadzenie limitów kadencji dla kierownictwa Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) oraz zakazu szybkiego zatrudnienia byłych urzędników KNF w bankach. Ponadto pojawią się nowe obowiązki dla banków – od uwzględniania ryzyk ESG (środowiskowych, społecznych i ładu korporacyjnego) po konieczność uzyskiwania zgody KNF na powołanie członków zarządów i kluczowych dyrektorów w dużych bankach. Nadzór finansowy ma też baczniej przyglądać się istotnym transakcjom (fuzje, przejęcia, sprzedaż aktywów) oraz działalności zagranicznych instytucji finansowych w Polsce.
Na papierze brzmi to jak mała rewolucja – zarówno w relacjach między nadzorcą a bankami, jak i w samej filozofii funkcjonowania KNF. Warto zatem przyjrzeć się, jakie realne cele mogą kryć się za tą nowelizacją i jakie przynieść skutki dla rynku finansowego, zaufania publicznego oraz rynku pracy w sektorze.
Czy to długo oczekiwany koniec „drzwi obrotowych” między urzędem a bankami? Wzmocnienie niezależności nadzoru, a może przeciwnie – nowe narzędzie politycznej kontroli? Spróbujmy to przeanalizować punkt po punkcie.
Kadencyjność i karencja – koniec drzwi obrotowych w KNF
Pierwszą z głośnych zmian jest ograniczenie czasu pełnienia funkcji przewodniczącego i wiceprzewodniczących KNF. Innymi słowy, szefowie nadzoru finansowego nie mogliby sprawować władzy bez końca – pojawi się limit kadencji (np. maksymalna liczba lat lub kadencji na stanowisku, choć szczegóły jeszcze nie są publicznie znane). Taki ruch argumentowany jest potrzebą wzmocnienia niezależności KNF i zapewnienia rotacyjności na szczycie instytucji.
Dzięki kadencyjności trudniej będzie „zabetonować” urząd jedną osobą powiązaną z określonym układem politycznym czy biznesowym. Z drugiej strony częstsza zmiana sterników nadzoru może oznaczać mniejszą ciągłość działania – wszystko zależy od tego, jak długi będzie limit i czy nie stanie się pretekstem do częstych roszad kadrowych pod dyktando rządzących.
Jeszcze większe emocje budzi zakaz zatrudniania byłych pracowników nadzoru w podmiotach nadzorowanych przez pewien czas po odejściu z KNF. Mówimy tu o tzw. okresie karencji – rozwiązaniu mającym zamknąć zjawisko „drzwi obrotowych”, czyli płynnego przechodzenia regulatorów do instytucji, które wcześniej kontrolowali. Dotychczas prawo tego nie zabraniało, co prowadziło do sytuacji krytykowanych przez opinię publiczną.
Klasyczny przykład to były przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak, który w latach 2011–2016 stał na czele nadzoru, by zaledwie trzy miesiące po odejściu objąć wysokie stanowisko w mBanku. Było to formalnie dozwolone, ale – jak komentowali eksperci – „dozwolone, choć wątpliwe moralnie i rodzące pytania o wcześniejsze powiązania”. Rzeczywiście, trudno odpędzić podejrzenie, że urzędnik nadzoru może patrzeć przez palce na pewne praktyki banku, jeśli w perspektywie ma lukratywną posadę w tej instytucji. Nowa ustawa ma takim sytuacjom zapobiec.
Przykładów potencjalnego konfliktu interesów było więcej. W 2019 r. głośno było o przypadku prof. Małgorzaty Iwanicz-Drozdowskiej, która przeszła prosto z rady nadzorczej Alior Banku na stanowisko zastępcy przewodniczącego KNF. Aby uniknąć posądzeń o stronniczość, zmuszona była wyłączać się z wszelkich decyzji nadzorczych dotyczących Aliora – co pokazuje, jak niezręczna bywa sytuacja, gdy nadzorca jeszcze chwilę wcześniej doradzał bankowi.
Inny przypadek dotyczył Filipa Świtały, byłego wiceszefa KNF, którego zatrudnienie w Idea Banku w 2017 r. rozważano w roli szefa audytu. Ówczesny przewodniczący KNF (Marek Chrzanowski) miał jednak zablokować tę kandydaturę ze względu na „oczywisty konflikt interesów”. Brak ustawowych ograniczeń sprawiał, że wiele zależało od etyki lub dobrej woli samych zainteresowanych – co nie zawsze wystarcza, by rozwiać społeczne obawy.
Nowelizacja wprowadzi zatem formalne ramy: przez określony czas po odejściu z KNF nie będzie można podjąć pracy w banku, firmie ubezpieczeniowej czy innym nadzorowanym podmiocie. Rozwiązanie to ma chronić zaufanie do nadzoru i zapobiec pokusie „sprzedawania” wiedzy lub wpływów wyniesionych z urzędu.
Co istotne, projekt zakłada, że w okresie karencji były urzędnik otrzyma rekompensatę finansową. Taka „odprawa kontrolowana” sprawi, że osoby odchodzące z KNF nie zostaną bez środków do życia, ale jednocześnie nie pójdą od razu pracować dla banków. To rozsądny krok – bez niego zakaz mógłby zniechęcić ekspertów do podejmowania pracy w nadzorze (wizja przymusowej przerwy w karierze bywało skutecznym straszakiem).
Warto zauważyć, że podobne mechanizmy funkcjonują w niektórych instytucjach europejskich, gdzie dba się o rozłąkę między nadzorcą a rynkiem dla dobra bezstronności. Co więcej, nowelizacja ma wprowadzić także zakaz posiadania akcji lub udziałów instytucji nadzorowanych przez kierownictwo KNF. To kolejny element zabezpieczający – nadzorca nie będzie mógł prywatnie inwestować w banki czy firmy, które nadzoruje, eliminując ewentualną pokusę czerpania korzyści finansowych z informacji poufnych.
Jeśli te regulacje wejdą w życie, można oczekiwać kulturowej zmiany w polskim nadzorze. KNF ma szansę przestać być postrzegana jako „kuźnia kadr” dla sektora bankowego, a stać się bardziej niezależnym arbitrem. Naturalnie, diabeł tkwi w szczegółach: jak długi będzie okres karencji? 6 miesięcy, rok, a może dwa lata? Im dłuższy, tym większa ochrona przed konfliktem interesów – ale i większy ciężar dla odchodzących (nawet mimo rekompensaty). Uchwalenie tych przepisów wyśle jednak czytelny sygnał: nadzór finansowy musi być bezstronny jak żona Cezara, a wszelkie układy typu „dziś nadzorca, jutro bankowiec” przechodzą do przeszłości.
KNF patrzy na ręce bankierom – nowe uprawnienia nadzorcze
Kolejna istotna zmiana dotyczy zaostrzenia nadzoru nad samymi bankami, zwłaszcza w obszarze powoływania władz i dokonywania ważnych operacji. Ustawa ma wprowadzić obowiązek uzyskiwania zgody KNF na powołanie członków zarządu banku będącego tzw. dużą instytucją. W praktyce oznacza to, że np. prezesi i niektórzy członkowie zarządów największych banków w Polsce będą musieli przejść formalne sito akceptacji nadzorcy.
Dotąd Komisja Nadzoru Finansowego i tak oceniała tzw. kwalifikacje zarządów (zgodnie z wymogami „fit and proper”), ale nowe przepisy podniosą rangę tej procedury – bez zielonego światła od KNF powołanie po prostu nie dojdzie do skutku. Co więcej, KNF zyska uprawnienie do weryfikacji kwalifikacji osób na kluczowych stanowiskach w bankach, takich jak dyrektorzy zarządzający ryzykiem, audytem, zgodnością (compliance) czy dyrektorzy finansowi.
To spory krok ku profesjonalizacji kadr bankowych. Ma on zapewnić, że na tak newralgiczne odcinki trafią ludzie o nieskazitelnej reputacji i kompetencjach, a nie – dajmy na to – nominaci bez doświadczenia. W tle pobrzmiewają echa różnych historii z przeszłości. Pamiętamy przypadki, gdy do rad nadzorczych czy zarządów instytucji finansowych trafiały osoby z politycznego nadania lub z klucza towarzyskiego, co budziło wątpliwości co do ich kompetencji. Bywało też, że banki popadały w tarapaty przez błędne decyzje menedżerów, którym zabrakło wyobraźni lub uczciwości – na przykład głośna afera z oferowaniem toksycznych obligacji GetBack przez Idea Bank obnażyła słabość nadzoru nad praktykami zarządów banków. Wprowadzenie ostrzejszej kontroli nad nominacjami może więc zapobiec sytuacjom, w których osoba o wątpliwym dorobku kieruje instytucją obsługującą miliardy złotych depozytów klientów.
Oczywiście powstaje pytanie: czy nie rodzi to ryzyka upolitycznienia lub opóźnień decyzyjnych?
W idealnym świecie KNF działa apolitycznie, oceniając kandydatów czysto merytorycznie – np. czy mają odpowiednie wykształcenie, doświadczenie, niekaralność, wiedzę o ryzykach itd. Jeśli tak będzie, banki nie powinny odczuć negatywnych skutków, bo każda sensowna kandydatura zostanie zatwierdzona. Natomiast jeżeli jakikolwiek nadzorca uległby pokusie blokowania nominacji z innych względów (np. personalnych animozji czy nacisków „z góry”), mogłoby to zaburzyć ład korporacyjny banków.
W praktyce jednak mechanizm ten zbliża nas do standardów wielu rozwiniętych rynków – np. Europejski Bank Centralny w ramach unii bankowej również ocenia kwalifikacje zarządów największych banków. Dla polskich banków, zwłaszcza tych największych o znaczeniu systemowym, wymóg akceptacji KNF może stać się nową normalnością, z którą nauczą się żyć. Być może zawczasu będą konsultować kandydatury z nadzorem, by uniknąć późniejszego weta. Można to porównać do konkursów na ważne stanowiska publiczne – lepiej upewnić się przed ogłoszeniem wyniku, że kandydat przejdzie przez sito, niż potem świecić oczami.
Kolejną planowaną nowością jest wzmocnienie nadzoru nad istotnymi transakcjami bankowymi.
KNF ma otrzymać wyraźną podstawę prawną, by kontrolować, a być może zatwierdzać lub opiniować takie działania jak fuzje banków, przejęcia znacznych pakietów akcji, podziały banków czy przenoszenie znacznej części aktywów/pasywów do innego podmiotu. W polskiej praktyce ostatnich lat mieliśmy kilka dużych operacji tego typu – chociażby połączenie banków BPH i Alior, repolonizację Pekao przejętego od UniCredit, czy przymusową restrukturyzację Getin Noble Banku w 2022 r., gdzie część aktywów trafiła do nowego banku.
Dotąd KNF oczywiście uczestniczył w tych procesach (wydając zgody na przejęcia, oceniając plany połączeń pod kątem stabilności sektora itp.), ale nowelizacja może usystematyzować i rozszerzyć jego kompetencje. Nadzorca będzie z definicji pilnował, by takie kluczowe zmiany własnościowe czy strukturalne nie zagrażały interesom klientów i stabilności systemu. Gdy bank X zechce sprzedać portfel kredytów warty miliardy złotych funduszowi Y, lub gdy dwa duże banki ogłoszą fuzję – KNF będzie miał twardszą podstawę, by wkroczyć, zażądać szczegółowych informacji, postawić warunki lub nawet transakcję zablokować, jeśli uzna ją za nadmiernie ryzykowną.
Z perspektywy rynku jest to miecz obosieczny.
Z jednej strony, większy nadzór nad dużymi operacjami powinien uchronić sektor przed nieprzemyślanymi ruchami. Banki czasem podejmują ryzyko przejęć, które okazują się trudne do przełknięcia (np. zbyt kosztowna integracja systemów IT po fuzji, czy kupno portfela kredytów o nieznanej jakości). Obecność czujnego regulatora może studzić nadmierny entuzjazm i wymusić lepsze przygotowanie takich projektów – co w efekcie służy stabilności finansowej.
Z drugiej strony, dodatkowe formalności mogą spowolnić procesy biznesowe. Inwestor zagraniczny zastanowi się dwa razy nad wejściem na polski rynek, jeśli będzie się obawiał, że nadzór zbyt długo rozpatruje jego wniosek albo może postawić zaporowe warunki. Kluczem będzie więc proporcjonalność – KNF jako strażnik powinien reagować, gdy faktycznie w grę wchodzą „istotne” transakcje mogące wstrząsnąć rynkiem, ale nie ingerować drobiazgowo w codzienne decyzje biznesowe banków.
Na osobną uwagę zasługuje wątek otwarcia polskiego rynku dla instytucji zagranicznych.
Nowelizacja przewiduje, że zagraniczne instytucje finansowe chcące prowadzić w Polsce działalność bankową będą musiały utworzyć oddział i uzyskać zezwolenie KNF. Mowa tu głównie o podmiotach z państw trzecich (poza UE), bo banki unijne dziś korzystają ze swobody świadczenia usług w ramach jednolitego rynku. Ale i wobec nich KNF od dawna przejawiał czujność – np. ostrzegając polskich klientów przed lokowaniem depozytów w zagranicznych fintechach nieobjętych polskim systemem gwarancji.
Teraz przepisy mają ujednolicić zasady: jeśli chcesz realnie działać jak bank w Polsce, musisz poddać się polskiemu nadzorowi. Takie podejście wpisuje się w globalny trend zaostrzania ostrożności wobec kapitału spoza własnej jurysdykcji. W dobie, gdy za pośrednictwem internetu czy aplikacji finansowych można oferować usługi transgranicznie, nadzorcy boją się „szarej strefy” – instytucji, które działając z zagranicy, obsługują masowo klientów w danym kraju, a lokalny regulator niewiele może. Wymóg licencji i oddziału oznacza, że KNF zyska pełną wiedzę i kontrolę nad takimi graczami, co podniesie bezpieczeństwo konsumentów. Z perspektywy konkurencji może to jednak oznaczać, że wejście do Polski stanie się trudniejsze – droższe i obłożone większą liczbą warunków.
Niewykluczone, że jest to celowy ruch, by chronić rodzimy sektor przed ryzykownymi czy niepewnymi podmiotami z zagranicy (pamiętamy np. głośny upadek piramidy finansowej Amber Gold w 2012 r., która działała poza systemem bankowym, co skończyło się katastrofą dla tysięcy klientów).
KNF dostaje do ręki mocniejsze narzędzia regulacyjne. Będzie nie tylko arbiter elegantiarum, oceniający kwalifikacje bankowych VIP-ów, ale i swoistym strażnikiem bram, decydującym, kto wejdzie na rynek i jakie ruchy wolno mu wykonać. Dla stabilności sektora to potencjalnie dobra wiadomość – lepiej zapobiegać niż leczyć. Jednak w tym wszystkim kluczowe jest zapewnienie profesjonalizmu i przejrzystości po stronie samego nadzoru.
Władza idzie w parze z odpowiedzialnością: jeżeli KNF będzie konsekwentny, merytoryczny i odporny na polityczne podszepty, te uprawnienia mogą przynieść dużo dobrego. Jeśli zaś wpadnie w pokusę ręcznego sterowania bankami według zmiennych politycznych celów – mogłoby to zachwiać zaufaniem rynku. Nowe przepisy tworzą więc ramy, ale to praktyka dnia codziennego pokaże, czy nadzorca stanie na wysokości zadania.
Konsekwencje dla rynku, zaufania publicznego i kadr
Tak szeroka nowelizacja prawa bankowego będzie mieć reperkusje wykraczające poza same paragrafy. Rynek finansowy jako całość prawdopodobnie odczuje ją w postaci podniesienia poprzeczki etycznej i jakościowej. Jeżeli prawo zadziała zgodnie z intencją, instytucje finansowe staną się bardziej ostrożne i transparentne w swoich poczynaniach. Wprowadzenie okresu karencji dla urzędników nadzoru może wzmocnić publiczne zaufanie – klienci banków czy inwestorzy zyskają większą pewność, że decyzje KNF nie są obarczone konfliktami interesów.
Po aferze KNF z 2018 r., kiedy to ujawnione nagrania rozmów ówczesnego przewodniczącego z biznesmenem Leszkiem Czarneckim wstrząsnęły opinią publiczną, zaufanie do nadzoru mocno ucierpiało. Tamta sprawa (skojarzona z korupcyjną propozycją i natychmiastową dymisją Marka Chrzanowskiego) unaoczniła, że niezależność i nieskazitelność nadzoru to warunek stabilności systemu finansowego – inaczej pojawia się ryzyko paniki czy utraty reputacji całego sektora. Nowe przepisy antykonfliktowe (kadencyjność, zakaz zatrudniania w bankach, zakaz posiadania akcji) wydają się być odpowiedzią na tamte wydarzenia i podobne przypadki. Można je odczytać jako komunikat: „Chcemy, by KNF było ponad wszelkimi podejrzeniami”.
Z kolei dla klientów banków zmiany w nadzorze mogą przynieść trudniej dostrzegalne, ale odczuwalne korzyści. Bardziej wymagający nadzór nad powołaniem władz banku może przełożyć się na lepsze zarządzanie ryzykiem w tych instytucjach – a to oznacza mniejsze prawdopodobieństwo upadłości banku czy afer, które uderzają potem w klientów (jak utrata oszczędności czy wartości akcji).
Ciekawy aspekt dotyczy rynku pracy i samych kadr sektora finansowego. Zacznijmy od KNF: wprowadzenie ostrych reguł antyrotacyjnych (karencja, zakaz posiadania akcji) zmieni zapewne postrzeganie pracy w nadzorze. Dla części osób może to być czynnik odstraszający – bo jeśli ktoś zrobi karierę w UKNF (Urzędzie KNF), to później potencjalnie trudniej mu będzie „spieniężyć” tę wiedzę w banku bez odczekania kilku lat.
To może zmniejszyć atrakcyjność KNF dla ambitnych finansistów z sektora prywatnego. Z drugiej strony, właśnie od tego jest mechanizm rekompensaty w okresie zakazu, by wynagrodzić tę niedogodność. Jeżeli państwo zapewni przyzwoite płace w nadzorze i zagwarantuje, że po odejściu np. przez rok czy dwa będą płacić część uposażenia, to praca dla regulatora może jawić się wręcz jako stabilna i bezpieczna ścieżka (coś w rodzaju służby cywilnej z gwarancją odprawy).
Pamiętajmy, że KNF to nie tylko przewodniczący i jego zastępcy, ale setki ekspertów, analityków, inspektorów. Ich motywacje do zmiany pracodawcy bywają różne – czasem chodzi o pieniądze (banki płacą lepiej niż urząd), czasem o rozwój. Jeśli nowelizacja znacząco utrudni przechodzenie do sektora komercyjnego, może pojawić się problem z dopływem świeżej krwi.
Aby temu zapobiec, władze będą musiały zadbać o rozwój kompetencji wewnątrz KNF i odpowiednią politykę kadrową. Być może zobaczymy intensywniejsze szkolenia, współpracę z akademiami finansowymi, zachęty dla młodych talentów (np. staże, programy absolwenckie) – wszystko po to, by regulator nie stał się hermetyczną instytucją odciętą od realiów rynkowych.
Kompetencje kadry nadzoru są kluczowe: jeśli mają skutecznie oceniać banki czy ryzyka ESG, muszą rozumieć najnowsze modele biznesowe, instrumenty finansowe, technologie fintech itd. Często najlepsi specjaliści są jednak „wychowywani” w sektorze prywatnym. Znalezienie złotego środka – jak pozyskać ich wiedzę do KNF, nie ryzykując konfliktu interesów – będzie wyzwaniem. Być może rozwiązaniem będą umowy na czas określony czy rola doradców zewnętrznych, którzy pomogą, nie stając się od razu etatowymi pracownikami objętymi zakazami.
Dla menedżerów bankowych nowe prawo oznacza, że ich kariery również podlegają większej kontroli. Ci, którzy mieli w swoim CV jakieś niechlubne epizody, mogą mieć trudniej zasiąść na stołku prezesa – bo KNF wytknie im np. łamanie prawa w poprzedniej firmie. Z kolei młodzi zdolni bankowcy mogą czuć się spokojniej: jeśli są kompetentni, to nawet bez politycznych pleców mają szansę, bo nadzór spojrzy na nich przychylnie. W dłuższej perspektywie rosnąć może profesjonalizm zarządzania bankami – co powinno ułatwić też dialog między bankami a nadzorem (mówiąc kolokwialnie: jeśli po drugiej stronie stołu siedzą fachowcy z prawdziwego zdarzenia, łatwiej o porozumienie co do wymagań).
Kontekst międzynarodowy i relacji z UE
Wdrażając te zmiany, Polska w gruncie rzeczy dogania europejski peleton. Wiele z opisywanych rozwiązań wypływa z Brukseli – czy to wprost (CRD VI), czy pośrednio z zaleceń Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (EBA) co do etyki urzędników, czy z ogólnego ducha przepisów o rynku finansowym. Można wręcz powiedzieć, że polski nadzór dorasta do standardów, które w niektórych krajach były normą: np. w Wielkiej Brytanii od dawna obowiązują ostre reguły dotyczące karencji dla wysokich urzędników publicznych przechodzących do biznesu.
Dla Komisji Europejskiej takie wieści z Warszawy to dobra wiadomość – sygnał, że Polska traktuje poważnie unijną agendę i dba o solidność swojego sektora finansowego. Po latach sporów na innych polach, w dziedzinie regulacji bankowych następuje wyraźne zbliżenie. Kto wie, może to też krok w stronę większej integracji – wszak gdyby Polska kiedyś chciała wejść do unii bankowej (pod egidą EBC), silny i niezależny KNF byłby warunkiem koniecznym.
Niezależność nadzoru w nowym kształcie – szansa i wyzwanie
Na koniec warto spojrzeć syntetycznie: co ta nowelizacja oznacza dla przyszłego kształtu KNF jako instytucji? Zarys maluje się następująco: KNF bardziej niezależna od sektora (bo z mniejszymi powiązaniami personalnymi), potencjalnie bardziej niezależna od polityków (bo kadencyjność utrudnia nagłe zmiany, choć wiele zależy od konstrukcji przepisu), za to mocniej wgryzająca się w wewnętrzne sprawy banków. Taki profil nadzorcy przypomina trochę model skandynawski – surowy strażnik reguł, który sam przestrzega rygorystycznych standardów etycznych.
Niezależność to piękne hasło, ale w praktyce trzeba jej bronić każdego dnia. Prawo może stworzyć ramy, lecz jeśli kiedykolwiek w przyszłości u władzy znajdzie się ekipa chcąca podporządkować sobie nadzór, zawsze znajdzie sposoby nacisku – czy to przez budżet instytucji, czy nominacje osób lojalnych (nawet w ramach limitu kadencji można obsadzić „swojego” człowieka na kadencję i próbować wpływać). Dlatego kluczowa będzie budowa pewnej kultury instytucjonalnej KNF. Być może nowelizacja stanie się impulsem do takiej zmiany kultury – jasno wytyczy granice, czego nie wolno (np. negocjować stołków z bankami za plecami), a co jest oczekiwane (transparentność, rzetelność). Im bardziej klarowne zasady gry, tym łatwiej je egzekwować i tym mniejsze pole do uznaniowości.
Kompetencje to drugi filar kształtu nadzoru. Tu czeka sporo pracy organicznej: nowe obszary ryzyka (ESG), dynamiczny rozwój fintechów, kryptowalut, cyfrowych usług finansowych – to wszystko wymaga od regulatora nieustannego uczenia się.
Prawo bankowe można znowelizować w kilka miesięcy, ale wykształcenie nowego pokolenia nadzorców zajmuje lata. KNF musi przyciągać specjalistów, ale też radzić sobie z odejściem tych najlepszych na emeryturę czy do sektora (bo przecież zakaz nie będzie wieczny – minie karencja i ktoś może jednak zdecydować się na dalszą karierę poza urzędem).
Możliwe, że czeka nas dyskusja o modelu wynagrodzeń w KNF – już dziś mówi się, że aby zatrzymać ekspertów, urząd powinien płacić konkurencyjnie wobec banków. W ustawie zapewne znajdzie się mowa o rekompensatach, ale warto rozważyć szerszą reformę statusu pracowników nadzoru, być może na kształt służby cywilnej z dodatkowymi bonusami za specjalistyczną wiedzę.
Potencjalne wyzwania kadrowe dotyczą też banków.
Jeżeli KNF zacznie bardziej ingerować w nominacje, banki mogą potrzebować więcej czasu na obsadzenie kluczowych stanowisk. W skrajnym razie może zabraknąć chętnych na członków zarządu, jeśli kryteria zrobią się zbyt ostre. Jednak polski rynek finansowy jest na tyle rozwinięty, że kadry menedżerskiej raczej nie brak – prędzej czeka nas rywalizacja o jakość. Ci, którzy mają najlepsze kompetencje i reputację, będą w cenie, bo łatwiej uzyskają akceptację nadzoru. Można się wręcz spodziewać, że sami akcjonariusze banków będą bardziej skrupulatnie przyglądać się kandydatom na szefów – by nie ryzykować wizerunkowej porażki, gdy KNF kogoś odrzuci.
W dłuższej perspektywie to zwiększy odpowiedzialność rad nadzorczych banków, które formalnie wybierają zarządy. Będą musiały wykonać „pracę domową”, bo nad nimi czuwać będzie jeszcze nauczyciel w postaci KNF.
Na tle minionych dekad, to dość znacząca ewolucja. Przypomnijmy, że polska Komisja Nadzoru Finansowego powstała dopiero w 2006 r., scalając wcześniejsze komisje: bankową, papierów wartościowych, ubezpieczeniową. Jej tworzeniu przyświecała idea, by nadzór był bardziej skoordynowany i silniejszy wobec rosnących w siłę instytucji finansowych. Od tamtej pory KNF przechodziła różne koleje losu – miała okresy świetności i okresy zachwiania reputacji.
Nowelizacja z 2025 r. może okazać się najdalej idącą reformą od czasu utworzenia Komisji. Dotyka zarówno ludzi (kadencje, etyka urzędników), jak i procesów (procedury nadzorcze, wymogi wobec banków).
Czy więc czeka nas przełom?
Można zaryzykować stwierdzenie, że tak – pod warunkiem, iż intencje autorów zostaną przekute w rzetelne wykonanie. Wiele ustaw w Polsce miało szczytne założenia, a potem praktyka je wypaczała. Tutaj stawka jest wysoka: chodzi o stabilność i wiarygodność systemu finansowego, a więc fundament zaufania w gospodarce.
Jeśli nadzór będzie rzeczywiście niezależny i kompetentny, inwestorzy chętniej powierzają kapitał polskim bankom, a obywatele śpią spokojniej o swoje oszczędności. Jeżeli zaś przepisy pozostaną na papierze – bo np. znajdą się sposoby ich obchodzenia albo nastąpi polityczne rozwodnienie – wówczas cały wysiłek może okazać się tylko „kosmetyką”.
Mocna puenta na koniec
Nowe prawo bankowe jawi się więc jako ambitna próba remedium na grzechy przeszłości i zabezpieczenia przyszłości. Ograniczenie układów personalnych, większa transparentność, ostrożność wobec nowych zagrożeń – wszystko to brzmi jak recepta na zdrowszy system finansowy. Ale prawo, choćby najlepsze, jest tylko narzędziem. To ludzie – urzędnicy nadzoru, bankierzy, politycy – zadecydują, czy użyją go zgodnie z duchem reformy. Czy KNF rzeczywiście stanie się strażnikiem bez skazy, czy też znajdą się tacy, co spróbują te nowe kajdanki rozkuć lub obejść?
Na odpowiedź przyjdzie poczekać, bo prawdziwy test przyjdzie w kryzysowych sytuacjach. Gdy kolejny raz pojawi się pokusa szybkiej kariery za drzwiami obrotowymi lub ryzykownej bankowej transakcji, system ma zareagować inaczej niż dotąd.Jedno jest pewne: zaufanie w finansach jest bezcenne – regulacje takie jak ta mają to zaufanie chronić. Jeśli się uda, skorzystamy na tym wszyscy: i sektor bankowy, i jego klienci, i gospodarka.
A jeśli nie Cóż, wtedy pozostanie gorzka refleksja, że nawet najlepsze prawo nie zastąpi przyzwoitości. W świecie wielkich pieniędzy i instytucji o potężnej władzy ta prawda jest równie prosta, co niezmienna – niezależny nadzór to nasza polisa bezpieczeństwa, której ważności nie wolno nam zaniedbać.